Dzień dobry. Dzisiaj analiza creepypasty na zamówienie. Birch prosiła, żebym zajął się „Istotą z lasu”, bo to po pierwsze ciekawe opowiadanie, po drugie jest jej koniecznie potrzebne rozłożenie tego na czynniki pierwsze.
Zanim przejdę do zwyczajowego streszczenia oraz analizy i podsumowania pozwolę sobie przedstawić kilka faktów o samej paście oraz o pewnych sytuacjach okołoblogowych.
„Istota z lasu” ma obecnie dwie części, a niedługo ma powstać część trzecia. Po raz pierwszy zetknąłem się z nią słuchając kanału Mystery TV, gdzie niezawodnie pan Jakub Rutka swoim głosem oczarował mnie treścią. Jednak jako, że nie jeden raz złapałem się już na tym, że pasta czytana przez wyżej wymienionego pana zawsze brzmi dobrze, a koniec końców czasem tak nie jest, do swojej oceny niezbędne było posłużenie się tekstem.
Po drugie – w tym tekście miałem zająć się dwoma częściami. Niestety, nie było to możliwe. Po pierwsze, od weekendu za mną i Birch ciągną się dość nieprzyjemne, burzliwe wydarzenia, które zajmują sporo naszego czasu. Po drugie, pochorowałem się, czuję się serio paskudnie, do tego jak uparty osioł zamiast wziąć L4 siedzę w pracy, więc najzwyczajniej w świecie nie miałem siły na obie części. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Druga część powinna pojawić się niedługo.
No ale koniec smutów.
Akcja „Istoty z lasu” dzieje się w bliżej nieokreślonym polskim miasteczku. Jednym z głównych bohaterów i narratorem jednocześnie jest 18 – letni Sebastian (wybaczcie, jeżeli kogoś urażę, ale nie widzę go w tym momencie inaczej, niż hardego dresika).
Początkowo mamy przedstawienie ogólnego krajobrazu – a więc niewielkie miasteczko otoczone podobnymi, na prawo pola, na lewo pola, a wszyndzie lasy.
I tu następuje wtrącenie Seby o tytułowej Istocie – mianowicie krąży legenda, że w sporym kawale lasu przy wiosce ponoć coś sobie żyje, ponoć byli jacyś badacze przed wojną, którzy o nią rozpytywali, ponoć poszli do lasu i nie wrócili. Narrator poddaje w wątpliwość prawdziwość, gdyż historia przechodzi z ust do ust od czasów dzieciństwa jego ojca. Zaznacza jednak, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy (BTW, mądra postawa – nie powinno się nigdy w 100% czegoś wykluczać, bo tak).
W dalszej części przechodzimy do opowieści właściwej. W sierpniu nasz narrator Sebastian zażywa promieni słonecznych i korzystając z nieobecności rodziców raczy się papierosem (raczyć się papierosem… cholera, chyba źle to brzmi).
Nagle zostaje przestraszony przez jednego ze swoich znajomych – Roberta. Robert to typ, który jak się okazuje o wszystkim dowiaduje się jako ostatni. Z podnieceniem opowiada Sebastianowi, iż dowiedział się od brata o legendzie Istoty. Jak stwierdza nasz dzielny narrator, Robert dowiaduje się o tym jako ostatni w wiosce. Nie gasi to jednak entuzjazmu młodzieńca, który chce koniecznie odwiedzić las w poszukiwaniu bestii. Jak się okazało, namówił już jednego znajomego, Marcina i bez trudu nakłania także Sebastiana do wędrówki.
Tak więc trójka naszych dzielnych dresików idzie na wycieczkę w las. Zgodnie uznają, że nie ma sensu brać ze sobą niczego. Podczas wędrówki chłopcy trochę się sprzeczają - Robert chce koniecznie odnaleźć ślady Istoty, może i ją samą, natomiast dla Sebastiana wiara w legendę jest żałosna.
Wchodzą w końcu do dość gęstej części lasu – drzewa i krzewy rosną zdecydowanie bliżej siebie, jest zdecydowanie ciemniej. Nietrudno w sytuacji takiego kluczenia się zgubić – i to właśnie spotkało naszych bohaterów.
Gdy zdenerwowani zaczęli dyskutować, co w tej sytuacji zrobić nagle las przeszywa krzyk - nieludzki, pełen bólu, jakby połączenie ludzkiego i zwierzęcego.
Naturalną reakcją była ucieczka, co też uczyniła nasza trójka.
Biegli i biegli i biegli i biegli… aż stanęli. Urywanymi zdaniami próbowali wyjaśnić, co to mogło być, gdy Marcin przerywa im, wskazując na coś. Konkretnie – na istotę.
Opis jej jest dość groteskowy. Istota wielkości człowieka, poruszająca się na czterech odnóżach (przednie długie, tylne krótsze, zgięte). Z głową w kształcie rombu. Brak nosa, czarne ślepia z czerwonym źrenicami. Owłosiony grzbiet zakończony ogonem.
Istota nagle zniknęła, na co gromada kumpli zaczęła przytomnie spierdalać.
Odprowadzani kolejną porcją wrzasku wybiegają z lasu i rozstają się, by każdy mógł wrócić do domu. Sebastiana nie pocieszył fakt, że rodzice zostawili go z wiadomością, że zostaje sam na kilka dni.
Rozmyślania narratora na temat prawdziwości legendy rozwiał nagły widok migoczących w okolicy lasu ślepi Istoty. Po chwili otrzymał wiadomość od Roberta, który mieszkał najbliżej lasu o treści „Słyszę stukanie do drzwi”. Po chwili kolejną „Teraz kolejną”. Sebastian założył jednak, że kolegą miota strach i chęć zrobienia sobie żartu.
Rzeczywistość okazuje się jednak o wiele bardziej brutalna. Zostaje obudzony przez Marcina, a pod domem Roberta zastają policję oraz zapłakanych rodziców kolegi. Widząc wynoszone na noszach zasłonięte ciało od razu domyślili się, co się stało.
Potwierdza to późniejsza rozmowa, z której wynika, że to na pewno Istota, że mord był dość bestialski, oraz że możliwym powodem ataku było wkroczenie na jej teren.
Powtarza się scenariusz – Sebastian dostaje SMSy o tej samej treści od Marcina. Po wiadomości o skrobaniu biegnie pod jego dom i wzywa służby. Po dobiciu się do domu ich oczom ukazuje się makabryczny widok – ciało Marcina, obdarte ze skóry, pozbawione kończyn, które leżały ogryzione pod oknem.
Narratorowi pozostało czekać. Wiedział, że już czas na niego. Cały dzień spędził, upijając się i paląc. Opowiadanie kończy się tym, że Sebastian pisze, że spisuje tę historię. Oraz że właśnie ustało pukanie do drzwi.
A teraz podsumowanie. „Istota z lasu” to świetna, trzymająca w napięciu pasta. Doskonale spełnia wszelkie założenia creepypasty – daje gęsią skórkę, trzyma w napięciu, rozkręca się w dobrym tempie.
Odnosi się do legend, jakich w wojennej i powojennej Polsce krążyło mnóstwo, więc jest prawdopodobna. Do tego zakończenie – niby wiadomo co się stanie, ale jednak pozostaje otwarte, daje furtkę i dla czytelnika do własnej interpretacji, a także dla autora do kontynuacji.
Ale żeby nie było kolorowo, są też minusy.
Po pierwsze – jako, że czytam sporo horrorów, m.in.: Lovecrafta, oraz mam za sobą masę sesji grozy prowadzonych przez Birch, to najlepszy dla mnie potwór to taki, którego nie widać. Gdzieś się przewija, gdzieś coś może robić, ale nie widać go. To napełnia grozą. Nieznane. Tu natomiast mamy dokładny opis potwora, który sprawia, przynajmniej mi takie wrażenie – eee, no ok, spoko. Widywałem ludzi wyglądających gorzej od Istoty.
No i co do wyglądu – czarne oczy z czerwoną źrenicą. Może czepialstwo, ale ten motyw przewijał się w tylu chujowych pastach, że serio, już można tym rzygać. Szkoda, że autor nie ustrzegł się tego schematu barw. Po setnej paście z czymś takim nie jest to straszne, a żałosne.
Ale koniec końców pasta jest jedną z lepszych, które zdarzyło mi się czytać i mogę z czystym sumieniem polecić.
„Istota z lasu” bardzo mocno skojarzyła się Birch ze znaną legendą o tak zwanym The Rake. Oto jej tekst na ten temat:
Ostatnio przypomniał mi się pewien potwór leśny zwany Rake. Słuchałam sobie słuchowiska z Mystery TV, często to robię wieczorami, gdy robię kolację albo ćwiczę. Opowiadał pan Jakub Rutka, znakomity lektor o bardzo oddziałującym na wyobraźnię głosie. Opowiadanie nazywało się „Wpuść mnie” i w dużym skrócie opisywało sytuację, w której główny bohater jest stalkowany w nowo zakupionym domu przez dziwną postać ukrywającą się w lesie. Przychodziła co noc pod drzwi frontowe, stukała i pukała, zostawiała również po sobie napisy w stylu „wpuść mnie”. Bohater szalał od tego mocno, stał się chodzącym kłębkiem nerwów.
Stwierdziłam, że opis tej dziwnej postaci jest mi już znany skądś – gdzieś w internecie znalazłem kiedyś zdjęcie stwora, który był bardzo podobny do tego ze słuchowiska. Istnieje creepypasta opisująca kilka przypadków spotkań z tym stworem; schemat mniej więcej jest podobny. Znikąd pojawia się pod drzwiami lub w mieszkaniu, czegoś chce, choć nikt nie wie czego dokładnie. Raz chce zrobić coś dziecku bohaterki, innym razem doprowadza do zniknięcia całej rodziny, ogólnie nie jest to miły gość. Internet w kółko powtarza informacje o tym, jakoby ta postać pojawiła się już w XVII wieku, później w XIX i teraz mnóstwo razy. Najsłynniejsze zdjęcie to obraz z kamery przemysłowej, datowany na 2010 rok, niestety nie wiem, z jakiego miejsca świata.
Jest to stwór antropoidalny, wygląda jak ofiara obozu zagłady; chudy, skóra z niego zwisa, ma kilka pojedynczych włosów na głowie, świecące w ciemności oczy. Jego gesty są zwierzęce; chodzi na czterech kończynach, czasem robi rękoma niezgrabne ruchy, jakby dostawał skurczów albo chorował na zespół Tourette'a. O ile samego gollumowatego stworka można byłoby spokojnie postawić obok jego kumpli Wielkiej Stopy i innego Yetiego (a mieszkańcy Morgów wiedzą, że Yeti też ma młodszego brata), tak żaden z tych leśnych koleżków nie puka komuś do drzwi i nie daje wyraźnego gestu: „zaproś mnie do siebie, inaczej nie wejdę”.
Jest on kimś w rodzaju protoplasty Slendermana, co twórcy tej postaci sami potwierdzili. Sam Rake najprawdopodobniej jest również spreparowaną postacią, czego dowody można znaleźć na 4chanie. W /b/, w 2005 roku grupa użytkowników urządziła sobie swego rodzaju zabawę w wymyślenie nowego straszydła.
Kiedyś to byliśmy na bardzo złym koncercie pankowym gdzieś w Imielinie. Stwierdziliśmy, że to bez sensu tam siedzieć tyle czasu, więc zajebaliśmy komuś piwo ze stolika i poszliśmy na autobus. Oczywiście nic nie jechało, więc postanowiliśmy nie zamawiać taksówki i pójść pieszo przez ścieżkę leśną. Im dalej szliśmy w las, tym bardziej robiło się dziwnie. Najpierw zobaczyliśmy radiowóz stojący przy brzegu ścieżki. Stwierdziliśmy, że może chociaż zapytamy, czy nas nie podwiozą do centrum miasta, skoro już tu są. Auto było otwarte, ale nikogo nie zobaczyliśmy. Zmieszaliśmy się mocno, kolega zaczął nawoływać panów policjantów, bo musieli przecież być tuż nieopodal, skoro zostawili niezamknięty samochód. Ale nikt nam nie odpowiedział. Głucha cisza spowijała las, a my świeciliśmy po drzewach latarkami. W końcu daliśmy sobie spokój. Doszliśmy do wniosku, że musieli w jakimś nagłym przypadku wbiec w las. Jakieś dziesięć minut później trafiliśmy na drewnianą chatkę, chyba należącą do leśnictwa. W ścianę domku była wbita siekierka, a okno obok zostało wybite. To już nam wystarczyło, żeby przyspieszyć. Byliśmy bardzo zadowoleni, kiedy po godzinie czy dwóch udało nam się wyjść z lasu i wejść na pobocze drogi szybkiego ruchu. Co prawda żadnego Rake'a nie widzieliśmy, jedynie padalca pełznącego sobie zupełnie spokojnie po ścieżynce, ale i tak lasek zapewnił nam tyle wrażeń, że już więcej nie zdecydowaliśmy się łazić w środku nocy między gęstwiną drzew.
Birch&Joerg
Komentarze
Prześlij komentarz