Pan Pawlicki należał do tej grupy osób, która nie przepadała za
Justynką. To znaczy akurat ona nie należała do najgorszych.
Dokładnie sprzątała, dobrze gotowała, nawet potrafiła ustawić
ciepło wody w prysznicu dokładnie tak, jak lubił. Ale miał do
niej dystans.
— Dzień dobry, Władysław.
— Dzień dobry, Justynko.
— Rozpoznaję głos. Wczytuję dane. Logowanie zakończone.
Przypominająca szybę ściana podświetliła się. Damskie, kocie
oczy otworzyły się szeroko.
— Masz ochotę na kawę, Władysław?
Władysław spojrzał przelotnie na ściany, pamiętając, żeby nie
zatrzymywać wzroku na żadnej z nich dłużej niż pięć sekund. To
uruchamiało wyświetlacz z uśpienia, a co za tym idzie, reklamy.
— Tak. Mam.
Justynka zamrugała i wodziła za nim wzrokiem, gdy Pawlicki wstawał
z łóżka i sennym krokiem szedł w kierunku łazienki. Fotokomórki
włączały się po kolei, uruchamiając światło.
Dom był mały, składający się ledwie z sypialni, małego pokoju z
książkami, łazienki i i kuchenki. Justynka zajmowała cały panel
typu X200, czyli kawał solidnego szkliwa, dwa na dwa metry. Dzięki
technologii King Kong wytrzymał on nawet ostatnią kłótnię, kiedy
Pawlicki ze zdenerwowania rzucił krzesłem prosto w sam środek
pięknych, elektronicznych oczu.
— Czy mogę dziś iść na miasto?
Władysław spojrzał na skośne oczy. Justynka kojarzyła mu się z
jakąś Indianką, być może nawet z disneyowską Pocahontas. Nie
dziwił się jej popularności. Chociaż pewnie bardziej
rozchwytywane były Sally i Kamil. Sally wyglądała jak typowa
dziewczyna z okładki magazynu dla panów, a Kamil przypominał
typowego modela z reklamy Vistuli.
Dotknął jej ust, cienkich, ale zmysłowych. Czarnych włosów
sięgających do ramion. Zostawił tłusty ślad na szkle.
— Możesz, Justynko. Wróć przed moim powrotem — mruknął.
Praca należała do tych robiących niezbyt wielkie wrażenie. Ile
razy ochroniarz w supermarkecie może ocalić świat? On, ubrany w
zapięty pod ostatni guzik uniform, siedział przed monitorami.
— Kamil, kamera numer 46.
— Proszę. — Ubrany w garnitur mężczyzna ze śnieżnobiałymi
zębami zniknął sprzed oczu Władysława i pokazał mu wnętrze
sklepu. Korytarzem szedł żul, jeden z tak zwanych trolli. Trolle w
slangu ochroniarzy były przeważnie śmierdzącymi wielbicielami
alkoholu. Czasami kradły buty albo drogie kiełbasy.
— Nie widzę tu nic interesującego.
— Ale ja widzę — zza pleców dobiegł Pawlikowskiego drwiący
głos Sebastiana. Władysław westchnął.
— Co widzisz?
— Że ty nie widzisz. Kamil, kamera numer 47. I kamera numer 29.
— Proszę — odpowiedział jak zawsze usłużny Kamil i pokazał
trolla z przodu oraz z boku. Władysław nachylił się i poprawił
okulary.
— Teraz widzisz?
— Teraz tak — odparł Władysław, musząc przyznać temu dupkowi
rację. Troll trzymał obie ręce w kieszeniach poplamionej kurtki.
Ewidentnie coś pod nią ukrywał. Znając zwyczaje tych śmierdzieli,
pewnie tani alkohol.
— 00 dla 05.
— 05 zgłaszam się — odezwał się głos z krótkofalówki.
— Weźcie mi tego gościa w zielonej kurtce i czapce bejsbolówce.
Zaraz jak przejdzie przez kasy.
— Dobra, bierzemy go. Widzę jeszcze dwóch szprycli w kapturach.
Idą na elektromedia.
— Okej, zaraz się nimi zajmę.
— Patrz, jaka dupera — wyrwało się Sebie. — Kamil, kamera
numer 89, zbliżenie na dolne partie ciała.
Po chwili ekran wypełniły krągłe pośladki czarnowłosej
dziewczyny w wieku dwudziestu paru lat. Pawlikowski westchnął
jeszcze mocniej.
— Wiesz, że szef ogląda często, co my robimy na zmianie?
— Dobra, dobra — Seba uśmiechnął się tym swoim grymasem
oznaczającym „nic się nie dzieje przecież”. — Kamil, wyłącz
kamerę numer 89 — rzucił za siebie i wyszedł.
Niedługo później troll siedział sobie wygodnie w pokoju
zatrzymań. Przed nim stała opróżniona już do połowy butelka
denaturatu z dolanym do niej sokiem malinowym.
— Koneser degustator — stwierdził Władysław.
— Trzeba se panie życie osłodzić — mruknął żul.
Do końca zmiany trzeba było wietrzyć pokój trzy razy, bo tak
jebało przepoconymi skarpetami i zjełczałym piwem z nutką moczu.
Kamil nie posiadał receptorów węchu, dlatego był jedyną osobą w
pomieszczeniu, która się uśmiechała.
— Dobry wieczór, Władysław.
— Dobry wieczór, Justynko.
Kiedy rozpoznała jego głos, zaproponowała mu kolację. Odmówił.
— Justynko?
— Tak?
— Roz… rozbierz się.
Przez jakiś czas patrzył jak zahipnotyzowany, kiedy na ekranie
ukazała mu się naga dziewczyna o indiańskiej urodzie. Potem długo
się masturbował.
Następny dzień w pracy był tak nudny, że sam robił zbliżenia na
przechodzące kobiety. Fatalne wyniki, pomyślał sobie, patrząc w
arkusz z ujęciami. Ledwie trzysta złotych w tym miesiącu.
Władysław już wiedział, czego dotyczyć będzie następne
zebranie. Wszyscy zbiorą opierdol, a już najbardziej chyba on sam.
Pieprzyć to. Gdyby tak jeszcze nie był z tym wszystkim sam. A
mówili mu tyle razy, znajdź sobie kogoś, nie wiem, kobietę czy
faceta, kogo tam chcesz, bylebyś kogoś miał. Żeby kołdra nie
była taka zimna w nocy. Żeby można było z kimś pogadać. Żeby…
Przecież…
Pudło było wielkie i solidne, zupełnie nie wyglądało jak zwykły
karton. Nie znał się na tym, dał za wygraną. Rozerwał taśmę i
otworzył je. Wyłożony folią sarkofag bił nieznośnym zimnem.
Władysław zaczął skrupulatnie odwijać kolejne fałdy, żeby
dostać się w końcu do tego, na co czekał całe dwa tygodnie.
Jej oczy były równie piękne jak te ze ściany. Usta również
takie same. Pocałował je. Usłyszał jej cichy szept.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry, Justynko.
Konfigurowanie jej oprogramowania nie zajęło dłużej niż pół
godziny; po prostu przegrał ustawienia z domowego komputera. W końcu
to była jego Justynka, jego prywatna indiańska piękność.
Dawno się z nikim nie kochał. Chciał to zrobić delikatnie. Mimo
początkowych trudności, seks wyszedł całkiem dobrze. Drugi raz i
trzeci jeszcze lepiej. Za czwartym razem nie miał ochoty wychodzić
z łóżka. Trzeba jednak było iść do pracy.
Gdy siedział przed monitorami i gapił się na setki ludzi krążących
po centrum handlowym, myślał wcale nie o tym, żeby łapać
złodziei, a o randce. Chciał z nią gdzieś wyjść, obejrzeć
jakiś film, pójść na spacer. Jedzenie na mieście raczej
odpadało, co stwierdził z żalem.
Justynka po miesiącu nauki nie przypominała już bezwolnej lalki, a
cichą i usłużną panią domu. Obsługiwała wszystkie urządzenia
domowe jak dawniej za pomocą jednostki centralnej, a z pomocą
połączenia bezprzewodowego świetnie radziła sobie ze swoim
ciałem. Nauczyła się, jak dotykać swojego partnera, żeby sprawić
mu przyjemność, jak jęczeć w łóżku, jak się uśmiechać, jak
chodzić, żeby kręcić tyłkiem. Pawlikowski był całkiem
zadowolony z zakupu.
— Bardzo dobrze, że Truskowska wyleciała. Bardzo, kurwa dobrze.
Pawlikowski już miał zapytać Sebastiana, czy to dlatego dobrze, że
wyleciała, bo nie poszła z nim do łóżka, ale w ostatniej chwili
się zatrzymał. Szkoda było strzępić ryja.
— Dzień dobry, Władysław — odezwał się znajomy głos.
Justynka stała przy wejściu służbowym i patrzyła na niego, tylko
na niego. Czuł się taki szczęśliwy.
— Fajną masz tą dziewczynę — rzucił mu przez ramię
Sebastian. Pawlicki miał go już dawno gdzieś. Widział przed sobą
tylko ją. Chwycił Justynkę za rękę i uśmiechnął się szeroko.
Odwzajemniła uśmiech.
— Pójdziemy do kina, Władysław?
— Czy mogę wyjść na miasto?
Wcześniej to stwierdzenie oznaczało po prostu samowolną wizytę w
Internecie, a dziś, gdy Justynka miała już ciało i co chwila
spoglądała na płaszcz i szpilki, nabrało bardziej dosłownego
sensu. Odpowiedział tak jak zawsze.
— Tak, możesz.
Kiedy wrócił z pracy, zrzucił szybko płaszcz, buty i podbiegł do
niej. Leżała na łóżku. Kiedy go dostrzegła, usiadła.
Uśmiech zagościł na jego twarzy, ale tylko na chwilę. Zmarszczył
brwi i delikatnie odsunął jej włosy na bok, odsłaniając
policzki. Coś na nich było, ślad jakiejś zaschniętej wydzieliny.
Przysunął nos do jej skóry i zwymiotował na podłogę.
— Kurwa! No nie wierzę. Roz… rozbieraj się.
Posłusznie zdjęła z siebie ciuchy. Rozchylił jej nogi prawie
siłą. Z odbytu wydobywała się jeszcze świeża sperma. Spływała
w zagłębienie między pośladkami a waginą, tworząc bąbelki. To
musiało stać się nie dalej, niż kilkanaście minut temu, ocenił
Władysław. Zakręciło mu się w głowie. Wziął szmatę, płyn i
zaczął dokładnie czyścić Justynkę, jak robił to setki razy.
Szorował, pucował, ścierał. Nie widział już, że dawno nic z
brudu nie zostało. Czyścił dalej.
W końcu przed oczyma stanął mu Sebastian.
Coś w nim pękło.
— Ssij, kurwo — ryknął i wbił jej kuchenny nóż prosto w
usta. — Ssij, ssij — ryczał do utraty tchu. Płakał i jęczał,
dyszał i sapał, wszystko naprzemiennie. Dawno tak źle się nie
czuł. Dźgał ją raz za razem, rozrywał jej brzuch, przecinając
syntetyczną skórę i odsłaniając setki kabli i złączek. Wyrywał
je raz za razem. Ona nie krzyczała.
— Nie możesz się przemęczać, Władysław — stwierdziła
tylko, spoglądając na niego z ekranu X200. Wziął krzesło i
zaczął tak długo w nie rąbać, aż w końcu udało mu się to,
czego nie dokonał ostatnim razem.
Czujki ruchu zaświeciły się na niebiesko, gdy zaczął mrugać
oczami. Chciał ją przytulić, ale zamiast ciepłej skóry i włosów
poczuł, jak dotyka kabli i zimnego dysku twardego. Zachciało mu się
płakać. Zmusił się do wstania. Rozejrzał się po pokoju.
Większość mebli było zniszczonych.
Rozbity ekran podświetlił się, odsłaniając jedno oko Justynki.
Tam, gdzie zwykle pojawiało się drugie, ziała wielka dziura.
— Masz ochotę na kawę, Władysław?
XXX
15 stycznia 2016
Komentarze
Prześlij komentarz