sprzedawca - creepypasta

Pracuję w sklepie osiedlowym w biednej dzielnicy śląskiego miasteczka. Klienci którzy tu przychodzą, to przeważnie lokalna patologia, wszelkiej maści podpici dresiarze i zbieracze flaszek. Lubią mnie i mówią mi cześć na ulicy, więc nie narzekam.
Nie lubię natomiast nocnych zmian. Anna, która jest nocnym Markiem i bierze tylko nocki, jest bardzo zadowolona z takiego grafiku. Ale wiadomo, że czasem chciałaby mieć wolne, więc zwykle zostaję ja, jako jedyny prócz szefa facet w firmie. 
Jestem drobnej budowy i raczej wątłego zdrowia, ale mężczyzna to ponoć lepiej sobie poradzi z pijaną w dupę klientelą w środku nocy.
Teoretycznie nie mam się czego bać. Punkt dwudziesta trzecia przekręcam zamek w drzwiach i obsługuję przez okienko, odchodząc od telefonu tylko na czas podania browara i skasowania pieniędzy. Czas leci wolno na czytaniu artykułów w Internecie i raz na jakiś czas donoszeniu alkoholu do lodówek.
Jednak nie lubię tych zmian. Wiem, jak to jest nie odzywać się do nikogo przez długie godziny, bo wcześniej pracowałem jako stróż nocny w wielkim hipermarkecie. Nie to jest takie okropne.
Chodzi o to, co dzieje się po drugiej stronie białego okienka.
Klienci za dnia są przeważnie mili, zresztą większość z nich mnie zna. Ludzie w nocy natomiast to przyjezdni, którzy są nieżyczliwi, gderliwi i właściwie zawsze bardzo pijani.
Są oczywiście stali bywalcy. Punkt druga dwadzieścia zajeżdża chłopak drogim samochodem po cztery piwa APA i płaci za nie ponad dwadzieścia złotych. Kilka minut później schodzą się górnicy kończący zmianę - rubaszni i tępi, zawsze biorą najtańsze szczyny i setkę czegoś, co ciężko byłoby nazwać podłym bimbrem z banderolą.
Kiedy nadchodzi trzecia i już właściwie nikogo nie ma, pojawia się ona.
Kobieta zadbana, ubrana w drogie ciuchy i pachnąca Chanel no. 5, co mnie dziwi za każdym razem, kiedy wdycham ten zapach. Raz szarpnąłem się na taki prezent dla swojej byłej i doszedłem do wniosku, że lepiej byłoby mi zastawić w lombardzie nerkę, niż zapłacić gotówką z tych miernych wypłat.
Przychodzi kobieta i stuka w okno. Kilka razy. Łup. Łup. Łup. Kiedyś próbowałem jej wytłumaczyć, że nad okienkiem jest dzwonek i nim należy dzwonić, ale ona wymamrotała wtedy tylko: "Zimno". I wręczyła banknot o wysokim nominale. Zapytałem co chce, ale ona dalej mamrotała do siebie, że wiatr i że zimno. Zdenerwowany podniosłem głos i prawie krzyknąłem, czego chce. To bardzo nieprofesjonalne, co zrobiłem, ale spanikowałem, sam nie wiem, dlaczego. To pewnie przez ten wiatr, który wpadał do środka razem z refleksami z lampy ulicznej.
— Zimno.
— Co podać?
Długa cisza zapadła między nami, aż w końcu wskazała na półkę z wódką.
Wziąłem najdroższą połówkę, która stała i skasowałem, czekając na wybuch agresji.
Nic takiego się nie stało.
Po kilku dniach znów miałem nockę i znów punkt trzecia usłyszałem: 
Łup. Łup. Łup.
Wziąłem bez słowa pieniądze i skasowałem to, co wtedy.
Odeszła chwiejnym krokiem, szepcząc do siebie: — Zimno mi.
Zrobiło mi się bardzo chłodno na sklepie i nie mogłem się zagrzać. Wiadomo, zima, ale jednak...
Nie wiedziałem, co takiego jest nie tak.
Zapytałem Anny, czy kojarzy taką kobietę ubraną w gruby bialy płaszcz, co wódkę zawsze bierze.
— Nie.
Chciałem dokładnie ją wypytać, ale ludzie się zeszli, więc zamknąłem za sobą magazyn i poszedłem do domu.
Dwa tygodnie później znowu przyszła.
Ciepło już było, a kobieta dalej to swoje: — Zimno, zimno. Jak nic było stopni dziesięć, a ona w płaszczu zimowym godnym syberyjskiego klimatu.
— Butelkę na rozgrzewkę proponuję.
Pokiwała głową.
— Na rozgrzewkę?
— Tak — odparłem. — Ja tak zawsze robię, jak mi zimno. Trochę do głowy i już.
— W takim razie papierosy poproszę. Tamte. I zapalniczkę.
Podałem jej, zdziwiony zmianą zachowania.
— Do głowy i już — mruknęła, otwierając butelkę.
Chciałem powiedzieć, że nie wolno pod sklepem pić, bo zaraz policja i w ogóle jest tu kamera, ale nie zdążyłem.
Oblała całą głowę i kark wódką i chciała odpalić papierosa.
Zacząłem się szarpać z drzwiami, ale nie było w nich klucza. Puściłem w nogawki strumień moczu, kiedy twarz kobiety stanęła w płomieniach. Kurtka zajęła się ogniem, przyklejając do skóry.
Próbowałem wyważyć drzwi, ale byłem za słaby.
Straciłem przytomność.
Łup.
Łup.
Łup.
Otworzyłem oczy.
Szef stał po drugiej stronie drzwi.
Bolał mnie pośladek. Pomacałem się mimowolnie. W tylnej kieszeni miałem klucze.
Na zewnątrz nie było śladu po kobiecie.

Zostałem prawie zwolniony w pierwszym dniu wiosny.

Komentarze