Światło
zgasło – podrapał się po głowie Tarski i nalał wody do połowy
szklanki. Upił małego łyka i skrzywił się, gdy czknęło mu się
boczkiem. Ile można siedzieć w biurze. Wstał o piątej
trzydzieści, ledwo się umył, wypił kawę, bo śniadanie to już w
pracy zjadł. I tak od siódmej, darcie mordy, spieszenie się z
dokumentacją, rozmowy z klientami. Po siedemnastej telefony ucichły,
a punkt dziewiętnasta ludzie zaczęli się zbierać do domu.
- Ty
nie – klepnął go Jan. - Skończ ten projekt, posiedź jeszcze
trochę. To naprawdę musi być zrobione na jutro.
Dwanaście
godzin i jeszcze mam ślęczeć nad tym dziadostwem. Pięknie –
pomyślał Tarski. Nic jednak nie odpowiedział.
Teraz
to już faktycznie ciemno było. Nie dość, że jesień, to jeszcze
rąbnął prąd w korytarzu. Odłożył szklankę na stół i w tym
momencie żarówka rozbłysła i zgasła także nad jego boksem.
Zapadła ciemność. Wszędzie. Na amen. Tarski skrzywił się
jeszcze mocniej. Cóż, powie Jankowi, że tego nie zrobił, bo
wysiadło zasilanie. Sam będzie widział jutro, ochrona na pewno
wezwała techników, to mu rzucą raport na biurko. Szlag by to
trafił. I tak będzie niezadowolony. Jakby to była wina Tarskiego.
Wyjął
telefon, żeby napisać Jankowi krótkiego SMS-a, ale smartfon chyba
się zaciął, bo zastygł na ekranie blokady. Tarski pokręcił
głową z nieukrywaną złością. Nie dało się tego badziewia
zresetować wyjmując baterię, bo bateria była wbudowana w
urządzenie. Nie miał teraz ochoty na kombinowanie z klawiszami
głośności i power.
Postanowił
wyjść z pokoju i przejść się przez długi korytarz do portiera.
Miał szczerą nadzieję, że ten grubas nie postanowił teraz
przejść się na spacer po obiekcie, bo przecież Tarski nie wyjdzie
z budynku inaczej, niż z jego pomocą.
Usłyszał
kroki za drzwiami. Ucieszył się, że nie musi nawet tłuc się po
ciemku samemu.
-
Panie Rott? Panie Rott?
Nikt
mu nie odpowiedział.
Tarski
westchnął i pchnął drzwi, rozglądając się na boki. W tej
ciemnicy niewiele można było dostrzec.
-
Jest pan tam gdzieś?
Coś
świsnęło mu koło ramienia.
-
Rott? Ma pan latarkę?
Ktoś
stał tuż przy nim. Tarski poczuł, jak mu miękną nogi. Postanowił
skumulować całą swoją odwagę i zamachnął się przed siebie
rękoma. Spodziewał się, że dotknie garnituru portiera albo nawet
złapie go za ramię czy pas, w końcu facet był dwa razy taki jak
Tarski. Nic z tego.
Tarski
otworzył usta ze zdziwienia.
Kroki
oddalały się, aż w końcu urwały zupełnie.
Słychać
było cichutkie skrzypienie otwieranych drzwi. Potem stłumioną
szamotaninę. Głuche uderzenie o podłogę.
Kroki
znów rozległy się po korytarzu. Nagle przyspieszyły, stały się
wyraźne i głośne. Tarski zacisnął szczękę i zamknął za sobą
drzwi, trzymając mocno klamkę.
Na
karku poczuł czyjś oddech.
Komentarze
Prześlij komentarz