Birch o Skarbach Trzeciej Rzeszy



W Mysłowicach, co wszyscy wiedzą zresztą, istnieje sieć bunkrów i przejść podziemnych, ciągnących się kilometrami pod miastem. Oczywiście właściwie każde z wejść jest już zabetonowane i zabezpieczone, poza tym lata zrobiły swoje i te poniemieckie struktury same się pozawalały i zalane zostały wodą z popękanych rur czy też po prostu z deszczówki. Kręcą się po nich szczury i w zasadzie są to jedyni lokatorzy.
Ciężko znaleźć, nawet w dobie internetu, jakieś szczegółowe informacje na temat tych budowli, więc wiadomo mi tyle, że część sieci wykonali powstańcy śląscy, a potem Niemcy rozbudowali polską myśl techniczną i zaadaptowali to po swojemu. Takie informacje przekazało mi parę starszych ludzi, którzy pewnie sami do końca nie wiedzieli, jakie przeznaczenie mają te podziemne struktury. Miasto w ogóle się tym nie interesowało, a jeśli do urzędników docierały jakieś informacje na ten temat, to wysyłali ludzi i betonowano albo zamurowywano zejścia.
Park Zamkowy przez długi czas był strasznie zapuszczonym miejscem, pełnym narkomanów i co odważniejszych dresiarzy rozsiadających się na nielicznych niepołamanych ławkach, więc można było tam przechodzić tylko w ciągu dnia i podczas wieczorów zimowych, kiedy sporo rodzin z dziećmi szło pozjeżdżać z górki na sankach i dupolotach. W nim też istnieje sporo starych wieżyczek i co najmniej kilka zejść w tę nieprzyjemną czeluść.
Ja sam pewnego wieczoru musiałem spierdalać przed krewkimi patologami, kiedy omyłkowo naszczałem na krzywy napis GEKSA 4VER JEBAĆ RUVH 1964, umieszczony na tym, co pozostało po włazie z bunkra. Uciekałem w ciemność, korzystając z faktu, że latarnie wszystkie w pizdu pogaszone przez Urząd Miasta. Dobre chłopaki goniły mnie jeszcze trochę, potem zdyszani usiedli na ławce tuż przed krzakami, w których się skryłem. Otworzyłem sobie piwo najciszej jak umiałem i siedziałem tam, wsłuchując się w ich rozmowy.
Po kilku minutach, kiedy dresiarze uspokoili się i przestali o mnie brzydko się wyrażać, zmienili temat rozmowy na bunkry właśnie. Lelek, jeden z ekipy, zaczął opowiadać im, że ten bunkier to jakiś w ogóle przeklęty jest, bo jak wykonywał tę swoją kaligrafię, to wydawało mu się, że zza betonowego muru słyszy bardzo stłumiony głos. Zaniepokojony przyłożył ucho do ściany i już wyraźniej doszły do niego dźwięki jakieś straszne. Chłopaki się zaczęły z niego napierdalać trochę, że tutaj kozaka rżnie a w duchy wierzy i że jakby ten kutas Birch go zobaczył, to by tylko się zesrał ze śmiechu, a nie dał się skroić. Wypiłem kolejnego łyka i zwalczyłem chęć zapalenia papierosa, bo by już na pewno poszli te krzaki sprawdzić.
Lelek podszedł do jednego i mu załadował działo na mordę, żeby podkreślić wagę swoich słów. Dresy przestały się śmiać i typek kontynuował.
Bo tak już było wcześniej, że był taki ziom Jędruś, co mieszkał niedaleko parku w blokach i ponoć wlazł do jednego z tych kanałów, jak mu obiecali flaszkę, kiedy fanta przyniesie. I przyniósł, cały uwalony w błocie, broszkę. Arczi, jako jedyny co czytał jakieś gazety dla modelarzy, ocenił, że to nic innego jak broszka oficera Wehrmachtu i to na pewno kupę kasy warte. Więc Jędruś chciał sprzedać mu ten szajs, ale Arczi stwierdził, że nie ma floty bo ma dwa mandaty do zapłacenia i mu stara chce komputer zabrać. No to Jędruś polazł z tą broszką na bazę i tam od swojej dupy usłyszał, że może w sumie robić taki risercz i że ona ostatnio była z ziomeczkami w kinie na najnowszym Indianie Jonesie i trochę floty by miał przynajmniej z poszukiwania skarbów. Jędrek nie był przekonany, ale tamta mu mu loda obiecała, jak jej przyniesie kolczyki jakieś. Jędrek nie chciał się dzielić znaleźnym z innymi z ekipy, więc poszedł sam po zmroku do parku uzbrojony w latarkę z targu i siekierkę zajebaną ojcu z piwnicy. Wlazł do środka, ostrożnie świecąc sobie pod nogi i jakiejś godzinie łażenia bez celu, natrafił w końcu na interesujące znalezisko archeologiczne. Latarka mu przestała działać dokładnie w momencie, kiedy zauważył kilkanaście szczurów. Przypomniały mu się historie o zmutowanych szczurach w kanalizacji i że beloriozę roznoszą, to się trochę obsrał. Obijając się o wilgotne ściany i wywijając siekierą na oślep, uciekł do domu ze skarbami Trzeciej Rzeszy.
Następnego dnia po szkole rozłożył ten sprzęt przed grubym typkiem co lombard prowadził na Bytomskiej. Z plecaka wyjął, co następuje: zabytkową butelkę po Tyskim Jasnym z roku 1986, scyzoryk z krzyżem białym oraz zegarek marki Casio, elektroniczny z kalkulatorem. Koleś lombardzista, wybitny znawca zabytków i przedmiotów cennych, kazał mu się zawijać stąd z prędkością światła, zupełnie niepomny na Jędrka machającego mu przed nosem zegarkiem z Wehrmachtu.
Chłopaki słuchali opowieści Lelka z uwagą i się zaczęli pytać o ten zegarek. Lelek ściszył głos i stwierdził, że tam jakiś Niemiec musiał umrzeć i jego duch nawiedził zegarek, bo on czytał takie rzeczy w Internecie i to musi być wyjaśnienie, bo Jędrek ponoć odkąd zaczął nosić zegarek, to miał strasznego pecha. Tydzień później jego dupa sypnęła się z Arczim, zachęcona wizją kolejnego przeszukania bunkra, tym razem ze specem od nazistów (Arczi miał kilkanaście modeli samolotów marki Italieri w pokoju, plakat z Kompanii Braci i biografię wielkiego Wodza), do tego biedny Jędruś dostał kapę z chemii na półrocze i jego zegarek zaczepił się o pasek z torebki jakiejś baby mijanej na ulicy, więc jeszcze na psiarni wylądował za próbę kradzieży, bo ponoć mocno babą szarpnęło i tylko cudem uratowała się przed napaścią. Policjanci przeszukali go i znaleźli jeszcze w kieszeni kurtki scyzoryk, więc go opierdolili, że nosi niebezpieczne narzędzia.
Jędrek zarzekał się, że zegarka nie wyrzuci, bo specjalnie wywalił 20 ziko za naprawę u renomowanego zegarmistrza przy Rynku i nawet mu się raz przydał ten zegarek na matmie w szkole, więc ani myślał pozbywać się pamiątki po Nieznanym Żołnierzu. Potem jak wychodził z budy i przechodził przez jezdnię, to patrzył która godzina, nie zauważył jeżdżącej lodziarni z Family Frost i wylądował na Izbie Przyjęć ze złamaną nogą.
Chłopakom wkręciła się opowieść Lelka i zebrali się, żeby przejść prosto pod wejście do tajemniczego schronu. Wylazłem za nimi, a poza tym byłem już trochę wypity, więc już nie zależało mi tak bardzo na kamuflażu.
Patrzyłem, jak Lelek podbił do cegieł i przyłożył ucho do miejsca, gdzie oddałem mocz godzinę wcześniej. Odsunął się szybko, zupełnie zdezorientowany. Chłopaki ruszyli z kopyta i zaczęli się przepychać, żeby zasmakować tajemnicy. Nie zdążyli jednak, bo nagle z dziury w cegłach wyszła była dupa Jędrusia, tuż za nią Arczi. Dziewczyna dała mu w mordę przy nas, powiedziała że jest złamas i ciota, bo miała obiecaną biżuterię Ewy Braun, a ten ją tylko zerżnąć chciał i to jeszcze w takim miejscu, jak tam szczury są i można AIDS złapać. Synek zaczął się niepewnie tłumaczyć, że ma trójkę rodzeństwa w domu i starzy z roboty przyszli i dlatego tutaj, ale już go dziewczyna nie słuchała, tylko rzuciła nam „Co się kurwa gapicie lamusy!” i poszła w pizdu. Lelek popatrzył na mnie, na kumpli, pokręcił głową i zakomenderował:
DOBRA, CHUJ, IDZIEMY.

To poszliśmy wszyscy na piwo pod most. Jakiś czas potem przyszli goście i zalali tę dziurę betonem, a Jędrek do dziś dostaje ciężkiej kurwicy jak ktoś mu zanuci melodyjkę z Family Frost.

Komentarze