Duch w Mysłowicach - nawiedzenie na Śląsku

Było tak, że usiedliśmy w pokoju, w zupełnym milczeniu analizując materiały dotyczące nawiedzeń w Polsce. W końcu, po obejrzeniu któregoś z kolei filmu dokumentującego zjawiska nadnaturalne, znajomy nieco poczerwieniał. Zapytał mnie, co myślę o takich fenomenach, jak nawiedzenia w domach. Odpowiedziałem, że nic nie myślę. Zdarzają się i tyle.
Wtedy podszedł do mojej szafki, wyciągnął z niej whiskey i nalał sobie. Wypił zawartość jednym haustem i zapalił. Milczałem. W końcu westchnął i zaczął opowiadać.

To było w podstawówce. Nie powiem ci dokładnie kiedy, może w okolicach 2003, 2004. Smarkami wtedy byliśmy. Wiesz, ja mieszkam na kompletnej wiosze, chociaż to jest przecież dzielnica Mysłowic, a Mysłowice wcale nie są takim małym miastem, tu wszystko jest zurbanizowane i nie ma miejsca na jakieś wiejskie zabobony, tylko pył z kopalni i smog. Ale ja dalej jakoś tego z głowy wyrzucić nie mogę i dlatego tyle razy cię prosiłem, żebyś tej pieprzonej tabliczki Ouija nie kupował.
Było tak, że moja koleżanka zaprosiła mnie i piątkę innych dzieci na swoje urodziny. Było mi miło, lubiłem ją mocno i wiesz, to był ten wiek, że już patrzyłem na dziewczyny w inny sposób niż wcześniej, więc poszedłem. Fajna impreza, siedzieliśmy w salonie i piliśmy piccolo i obżeraliśmy się słodyczami. W końcu któreś z nas, nie pamiętam za cholerę które, wpadło na pomysł z wywoływaniem duchów. Tylko proszę, bez śmiania się, naprawdę miała to być dziecięca zabawa. Widzieliśmy w filmach, jak się tak bawią, poza tym to były chyba jeszcze te lata, kiedy ta tabliczka była dostępna do kupienia z Hasbro, więc wiadomo, że to zabawka i nic więcej. Nie mieliśmy takiej, więc narysowaliśmy na dużej i sztywnej kartce papieru litery i ogarnęliśmy znacznik z kartonu. Wszystko szło w sumie jak po grudzie, kupa śmiechu z tego była i nic więcej. Kompletnie nic się nie wydarzyło. Niczego też się nie spodziewaliśmy, więc nie było mowy o byciu zawiedzionym. Sprawami paranormalnymi nie interesowałem się wtedy zbytnio, więc nie był dla mnie gwóźdź programu tego wieczora. Rozeszliśmy się do domu.
Kilka dni później spotkałem mamę Ani na ulicy. Środek dnia, bo matka mnie wtedy do piekarni po bułki wysłała. Ukłoniłem się matce koleżanki i już miałem iść, gdy mnie zaczepiła. Pytała, co takiego robiliśmy na urodzinach. Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Ale ona stwierdziła tylko, że dowiedziała się co się stało od Ani i że muszę przyjść z nią porozmawiać. Nieco się przestraszyłem, myślałem, że będzie mieć pretensje o to całe wywoływanie duchów.
Usiedliśmy wtedy w te kilka osób w salonie i dokładnie nas wypytywała, co robiliśmy. Opowiedzieliśmy o kartce, kartonikowym znaczniku i o tym, że tylko się pośmialiśmy. Przyparta do muru Ania i jej matka powiedziały nam, że kilka dni później w domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Spytaliśmy, dlaczego dziwne. Niepewnie opowiedziały nam, że zaczęły drzwi same trzaskać, że światła zapalały się i gasły bez przyczyny, a rzeczy spadały z półek. Matka koleżanki powiedziała nam, że Ani nie będzie teraz parę dni w szkole i poprosiła nas gorąco, żeby nie mówić nic i nie rozpowiadać o tym. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak zareagować. Wyszliśmy stamtąd lekko zmieszani i jakoś nie bardzo nam się chciało o tym rozmawiać później.
W końcu zebrałem się na odwagę i postanowiłem podjąć męską decyzję, żeby przejść się do niej i sprawdzić, jak jej się żyje, czy wszystko u Ani w porządku.
Nie było. Chodziła podenerwowana, a gdy usiedliśmy w salonie, podskakiwała za każdym razem, kiedy ktoś wykonywał gwałtowniejszy ruch. Nie było dobrze.
Zaczęło się od świateł, lekko przygasły. Ale wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Spadł wazon, z półek zmiotło kilka książek i drzwi zaczęły rąbać o framugę ze sporą siłą. Gdyby była w nich szyba, na pewno by roztrzaskała się na sporo odłamków. Cała rodzina się zleciała, oglądaliśmy to widowisko zupełnie przestraszeni. Prawie popuściłem w spodnie ze strachu i zupełnie nie wiedziałem, jak mam zareagować. Po chwili wszystko ustało. Nie wiedziałem, nic kompletnie nie wiedziałem, nie miałem na to żadnego wytłumaczenia. Mimo tego nie wybiegłem z tego przeklętego domu, zostałem jeszcze trochę. Domownicy opowiedzieli mi, że takie rzeczy zdarzają się co jakiś czas, ale bez jakiegoś cyklu, zupełnie nieprzewidzianie. Do tych incydentów miało dochodzić i w dzień i w nocy, w każdym praktycznie pomieszczeniu. Nie wiedzieli już, co mają z tym zrobić. Wyszedłem stamtąd i kiedy przyszedłem do domu, nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Nie mogłem zasnąć.
Z kolegami o tym nie rozmawialiśmy. Zapanowała jakaś dziwna zmowa milczenia. Z Anią też prawie o tym nie dyskutowałem. Nieraz chciałem podpytać, ale jakoś nie starczało mi odwagi. Później dowiedziałem się, że po miesiącu wezwali tutejszego księdza. Poświęcił ten dom i ponoć to pomogło – czymkolwiek była ta istota, zamilkła. Na mszy nigdy ksiądz nie powiedział o tym ani słowa. Z Anią utrzymywałem kontakt jeszcze kilka lat, aż w końcu po gimnazjum nasze drogi po prostu się rozeszły. Każde z nas poszło do innego liceum i kontakt się urwał.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Dopytywałem o szczegóły. W końcu postawiłem tezę, że to nie poltergeist, bo przestał się trzaskać po wizycie księdza. Poltergeisty to raczej bezrozumna siła. Nie był to demon, bo demony szkodzą człowiekowi, a ta istota nie zrobiła nikomu krzywdy. Więc musiał to być duch szukający uwagi, być może specjalnie prowokował do kontaktu z księdzem, bo szukał rozgrzeszenia. Na pewno nie była to złośliwa siła, ponieważ nie potrzebowała do odejścia żadnych egzorcyzmów. Dzieciaki miały szczęście. W to, że opowieść jest prawdziwa, wierzę.

Birch

Imię dziewczynki zostało zmienione.

Komentarze