Dziwnych miejsc w Polsce jest minimum kilka; sam w ciągu kilku lat
odwiedziłem sporo różnych rzekomo nawiedzonych terenów. Mam
zamiar odwiedzić również las Ruda Popioły.
Ruda Popioły to lasek niewielki i nieco jednak zurbanizowany, bo
przez jego środek przebiega droga Popioły właśnie. Nie będę za
bardzo wspominać o jego historii, więc rzucę tylko garść
ciekawostek.
Ulica swoją nazwę wzięła od dawnego patrona, Żeromskiego.
Zmieniono ją na tytuł książki, gdy przyłączano ten obszar do
miasta, które już taką nazwę miało w swojej kolekcji dróg.
Znajduje się tam szereg domków o raczej drewnianej zabudowie, a
całość otoczona jest gęstwiną drzew, co nadaje na pewno uroku
temu rejonowi.
Podobno w ostatnim domu zainstalowano robotników budujących
nazistowskie bunkry. Gdy Niemcy wycofali się stamtąd, zamordowali
ich wszystkich. Oprócz tego można wyczytać plotki o tym, jak
dzieci pod opieką nauczycielki rozpłynęły się w powietrzu.
Znajdziemy też wpisy młodych ludzi twierdzących, że widzieli lub
słyszeli płaczące dzieci i czuli dziwne zapachy.
Wybrała się tam ekipa vlogerów wyposażona w tzw. ghost box, dość
ciekawe urządzenie. Jest to rodzaj radia, które automatycznie
przeskakuje pomiędzy stacjami, wydobywając z siebie zupełnie
przypadkowe słowa, fragmenty muzyki i zdania, a słuchający mają
znaleźć w nich ukryty przekaz. Jest to zjawisko polegające na
pareidolii słuchowej, czyli dostrzeganiu porządku w chaosie czy
rojeniu sobie sensu tam, gdzie go nie ma i nie będzie.
Ogólnie Ruda miała być specjalnie zalesionym miejscem, żeby
odróżnić się od brzydkiego przemysłu w mieście, a pensjonat
Teodora Steigerta – ośrodkiem wypoczynkowym. Teraz dom przy
Popioły 49/51 jest zrujnowany, ale dalej tam (chyba) mieszkają
ludzie. Las jest cichy, spokojny, chociaż mroczny. Zaginęła tam
kobieta, która wracała po pracy do domu – tak stwierdzono w
Internecie, a ja zweryfikowałem ją o tyle, ile mogłem, czyli
skontaktowałem się po długich staraniach z jej krewnym i on
potwierdził tę informację, ale nie wdawał się w szczegóły. Tak
czy inaczej, ludzie giną w różnych miejscach i wcale nie musi być
to oznaka ich nawiedzenia, szczególnie gdy mowa o otwartej
przestrzeni, jaką jest droga przy lesie.
Innym nawiedzonym ponoć lasem jest Kudra na Podlasiu. Stał się
trochę bardziej sławny, gdy pewna blogerka zamieściła bardzo
krótki wpis na swojej stronie, która już dawno nie była
aktualizowana i sobie wisi w przestrzeni martwej sieci:
„Kolejną atrakcją było zwiedzanie lasu zwanego Kudra. Musze
przyznać, że jak tam weszłam odrazu zaczeło mi się kręcić w
głowie. Miałam wrażenieże ktoś lub coś mnie obserwuje. To
wrażenie znikło jak opuściłam to miejsce. Od ludzi dowiedziałam
się że to miejsce jest nawiedzone i że praktycznie nikt tam nie
chodzi a już na pewno sam. Ale ja musze przyznać że fajnie było.”
Jest to właściwie jedyna informacja jakoby ten teren miał związek
z działalnością paranormalną. Wpis pochodzi z 2012 roku, więc
minęło już kilka lat. Na miejsce udało się kilku
zainteresowanych ludzi, którzy w relacji pisali, że zupełnie nic
im się nie przytrafiło. Pytali też spotkanych po drodze
mieszkańców, ale tamci jeśli wiedzieli o nawiedzeniu, to
dowiedzieli się o tym z Internetu. Sprawę w zasadzie można byłoby
zamknąć, gdyby nie to, że jeden znajomy opisał mi, nie znając
całej tej historyjki, że był tam w głębokich chaszczach i prawie
uciekł z krzykiem, gdy nagle oziębiło się wokół niego, a
światło przebijające się przez drzewa prawie zupełnie przygasło.
Tak czy inaczej, piszę o tym zdarzeniu zupełnie mało na poważnie,
ponieważ sam nigdy tam nie byłem i szczerze mówiąc, nie widzę w
tym miejscu niczego interesującego.
Innym miejscem, gdzie czasem zdarzały się dość tajemnicze rzeczy,
jest Puszcza Dulowska, dość solidna puszcza, w której kiedyś
byłem, gdy pracowałem jako młody chłopak wakacyjnie na sprzedaży
obwoźnej. Pamiętam, jak auto naszego szefa zepsuło się niedaleko
tego miejsca i już wszyscy wiedzieli, że gówno z dnia pracy, a że
facet był skąpy, to zwlekał z wezwaniem pomocy. Zapewne chodziło
mu o to, że samochód zupełnie nie był przystosowany do jazdy w
sześć osób i siedzieliśmy na pace, a on, jedyny kierowca, sobie
chlapnął piwko przed wyjazdem. Tak więc stwierdziłem, że niech
sobie robią co chcą, a ja idę las pozwiedzać.
Wszedłem do środka i po kilkunastu minutach spaceru olśniło mnie
nieco, że przecież jak nie wrócę, to pojadą w końcu beze mnie,
więc chciałem zawracać. Trochę jednak zbłądziłem i trafiłem
na przewrócone drzewo, już mocno obrośnięte mchem. Usiadłem i
zapaliłem papierosa. Z początku nie zauważyłem nic specjalnego,
ale nagle olśniło mnie, że drzewo dokładnie naprzeciwko ma coś
niecodziennego na korze. Podszedłem bliżej i zobaczyłem tam
pentagram, odwrócony, z niewyraźnymi literami hebrajskimi.
Zdziwiłem się mocno. Niestety, był to rok mniej więcej 2008, więc
moja komórka nie dała rady w takim świetle uchwycić zupełnie
nic, poza rozmazanymi plamami. Zaczęli mnie nawoływać, więc
wróciłem.
O całej sprawie zapomniałem aż do teraz, gdy poznałem historię
chłopaka, którego babcia opowiadała mu o satanistach mających się
tam spotykać w latach osiemdziesiątych. Podobno znaleziono w tym
lesie zwłoki. Prawdą natomiast jest, że w zeszłym roku na tym
terenie zaginął ośmioletni chłopczyk i przeczesywano ten teren
dość solidnie. W końcu znalazł się zupełnie daleko, na placu
zabaw w Chrzanowie. Istnieje też tam grób zaginionych kupców,
którzy zaginęli bez wieści, gdy przybyli do okolicznego Rudna by
nabyć dom; w latach trzydziestych został tam zamordowany gajowy
przez albo kłusowników, albo złodziei drewna – istnieje tam
nagrobek ku pamięci. W mojej opinii las jest naprawdę złowrogi,
ale nie jest to jakaś nieprzenikniona puszcza – ludzie tam chodzą
czasem, przeważnie na grzyby.
Joerg wspomniał też
przy okazji zbierania materiałów do tego artykułu, że jego ojciec
pochodził z okolicy Konina, a dokładniej z maleńkiej wioski
Mikołajówek, gdzie nie ma żadnej innej ulicy prócz głównej –
to jedna z tych miejscowości, gdzie adresem jest jej nazwa i numer
domu. Domy te oddalone są od siebie minimum o kilometr, czasem też
można spotkać domki bliźniaki. Znajduje się tam mnóstwo polnych
dróżek, które można przejechać jedynie ciągnikiem. I fragment,
jeden jedyny, którego nie wykarczowano pod pole – las. Nie jest
zbyt duży, mniej więcej przez dwa kilometry przecina go asfaltowa
jezdnia. Po jednej ze stron znajduje się bagno, dość duże, ale
niewidoczne z drogi. Prowadziła do niego dawniej ścieżka dla
wozów, bo prowadzono tam wyrąb drewna. Joerg nie lubił tam
chodzić, bo to był jedyny fragment drogi, gdzie robiło się bardzo
zimno i ciemno. Oczywiście nie wiązał tego z jakimiś
nadnaturalnymi rzeczami – po prostu według niego składał się na
to cień z drzew i znajdujące się obok moczary.
Starsi z miejscowych
wspominali czasem o bladych postaciach spacerujących po lesie,
odgłosach rżenia koni i płaczu dziecka. Jeden pijak nawet zarzekał
się, że zjawy koni galopowały wprost na niego, jakby miały go
stratować. Wiadomo natomiast, że zginęły tam dwie osoby –
chłopiec utopił się w bagnie, a rok później wpadł tam chłop z
wozem i dwoma końmi. Jest to potwierdzone, bo niektórzy pamiętają
te pogrzeby.
Innym zagadkowym miejscem jest las niedaleko Huty na Śląsku.
Zamanifestowała się w nim istota o dość specyficznym wyglądzie –
była zwiewna, czarna, niczym ubrana w pelerynę z kapturem, lecz bez
widocznych nóg czy tułowia. Tylko żółte oczy błyszczały w
ciemnościach, gdy sunęła w stronę świadków. Wydarzyło się to
w 1987 roku. Pies świadków, jak twierdzą – raczej odważny,
kulił się w budzie, gdy na polanie pojawiła się gęsta mgła o
nienaturalnym kształcie, mająca 10-15 metrów średnicy. We mgle
znowu pojawiła się ta istota, którą spotkali wcześniej. Pojawił
się u nich paraliż ciała, wspominali też o straceniu poczucia
czasu. Gdy chcieli dostać się do wnętrza domku, drzwi zablokowały
się, więc byli coraz bardziej przestraszeni.
Innym, podobnym przypadkiem było ukazanie się tej istoty w 1998,
gdzie ponoć nawiązała kontakt telepatyczny z mieszkańcem Glinika,
zanim uniosła się do góry i znikła. O swoim kontakcie z tym
stworzeniem wspomina również Kazimierz Bzowski, który raczej
łączył to wydarzenie z manifestacją UFO, a to dlatego, że
podobno posiadał informacje o niezidentyfikowanych obiektach
latających, które miały być widziane przy podobnych dziwowiskach.
Jednak dla pani Małgorzaty, która podzieliła się swoją historią
i miała na poparcie swoich słów innych świadków dwóch zdarzeń
o których pisałem, było to powodem traumy, z którą długo
walczyła. Mówiła, że ilekroć ta istota powracała w snach jej
lub jej znajomych, ktoś niedługo później umierał. Ile w tym
prawdy, tego nie wiem, ale raczej nie jest to osoba, którą
interesowała sława z powodu niewytłumaczalnych zjawisk; nie
chciała nawet zdradzić prawdziwego imienia i nazwiska, więc
„Małgorzata” to tylko pseudonim.
Grupa zmotoryzowana, która miała w tym samym czasie jechać do domu
Małgorzaty na polanie na wzgórzu, tłumaczyła, że spóźniła się
o ponad czterdzieści minut z niewyjaśnionych przyczyn, bo według
nich jazda przez ten obszar trwała najwyżej kilkanaście minut i
nigdy nie udało im się wyjaśnić, dlaczego minęła godzina. Tyle
samo, godzinę, zajęło opisane przez Małgorzatę zjawisko, którego
doświadczyła, gdy wracała do domu ze znajomymi i już przy domu,
kiedy zobaczyli tę istotę we mgle. Znikła ona dopiero, gdy koledzy
zmotoryzowani dojechali na miejsce. Jeden ze znajomych mieszkających
niedaleko wspominał o świetle, które rozbłysło w lesie, wybiło
do góry i zniknęło gdzieś na niebie, stąd pewnie konkluzja
Bzowskiego o UFO. Małgorzata sprawdziła te rewelacje i okazało
się, że miejsce, gdzie miała pojawić się kula, było między jej
domem, a polaną, jakieś 700 metrów od mieszkania. Kobieta znalazła
tam wypalony krąg w trawie, który miał mniej więcej 5-7 metrów
średnicy. Z racji silnego stresu nigdy już nie udała się w to
miejsce i nie chce już o tym wspominać. Do tego należy dodać, że
do opowiedzenia swojej historii skłoniła ją inna kobieta
mieszkająca w pobliżu, która podczas jednej z rozmów towarzyskich
stwierdziła, że znowu w okolicy pojawił się „Zły” - czyli,
po jej wyjaśnieniu, ta dziwna, zakapturzona istota.
Co do widzeń tej istoty w snach, wspominała o tym, że z początku
nie wiązała koszmarów ze śmiercią bliskich, ale po jakimś
czasie dostrzegała zależność, gdy w przeciągu jakiegoś
krótkiego odstępu czasu zaczął ktoś chorować lub umierać;
ojciec choruje nadal, koleżanka w wieku 23 lat zachorowała na raka
i zmarła – była to siostra jednego ze świadków, a brat innego
zszedł w wypadku drogowym. Zdarzyło się również samobójstwo
brata koleżanki pani Małgorzaty, bez listu pożegnalnego czy
jakichkolwiek znanych motywów.
Świadków z początku było czterech, potem doszła piąta osoba,
koleżanka. Wszyscy potwierdzają, że zdarzenie miało miejsce, z
tym, że nie chcą o tym mówić, co tylko podwyższa wiarygodność
tej relacji; nie rozmawiali o tym przez dwa lata. Od tamtego czasu
Małgorzata rzadko odwiedza dom rodzinny, przy którym doszło do
zdarzenia w lesie przy Hucie. Nie można również zapomnieć o
podobnej, ale zupełnie niezależnej relacji z Glinika.
Komentarze
Prześlij komentarz