Zjawiska niewyjaśnione w Polsce spycha się na dalszy plan; bardzo często są
one traktowane z przymrużeniem oka, a jeśli wyjdą na szerokie
wody, autorzy tych opowieści stają się ofiarami hejtu i wyśmiania.
Nie może istnieć przecież coś, co istnieć nie powinno. Do tego
dochodzi mnóstwo ludzi, którzy chcą się wybić w Internecie,
wrzucając jakieś straszne bzdury jako prawdziwe filmy czy zdjęcia
duchów. Niektórzy nawet gadają z zepsutym radiem (spirit box),
żeby udowodnić swoje racje. Trzeba być ostrożnym, odróżniać
fake od prawdy, często bazować na autorytecie osoby
przedstawiającej daną historię. Piszę takie oczywistości
dlatego, że kiedy przytaczam jakieś historyjki zasłyszane od
bliższych, dalszych znajomych, lub wręcz nieznajomych, wcale nie
jestem pewna ich prawdziwości. Czasem dłubię w jakiś bardziej lub
mniej udokumentowanych przypadkach, ale przypomina to błądzenie we
mgle. Nigdy nie dowiemy się na przykład, co tak naprawdę zdarzyło
się Diatłowowi i jego ludziom, dlaczego ich ciała zostały tak
okaleczone i dlaczego, na Boga, wybiegli z namiotów na przełęczy
prosto w trzydziestostopniowy mróz w samych gaciach. U nas w górach
również zdarzyły się rzeczy niewyjaśnione. Taką sprawą jest
zabójstwo Ani i Roberta.
Ostatni
kontakt z dwójką zakochanych w sobie studentów miała matka Ani,
gdy ta wykonała do niej telefon 17 sierpnia 1997 roku. Mieli oni
dotrzeć do schroniska w Karłowie, gdzie prowadzono obóz naukowy.
Cieszyli się na te dni, tak samo jak w ogóle cieszyli się z życia,
gdyż planowali ślub. Niestety, nie dotrwali ani do obozu, ani tym
bardziej do ślubu.
Wiadomo,
że gdy nie dotarli do obozu, znajomi i rodzina zaczęli się
poważnie niepokoić. Zgłoszono zaginięcie na policję, ale ta, jak
to typowe w Polsce, zbagatelizowała sprawę. GOPR natomiast nie był
tak bezmyślny w swoim zachowaniu i natychmiast wysłał ekipę
śladem studentów. Akcja trwała dziesięć dni, więc w ostatnich
chwilach już podejrzewano, że jeśli znajdą ich, to raczej
szczątki. Tak też było. Niedaleko skały Narożnik znaleziono dwa
trupy. Ania i Robert zginęli od postrzału w głowy - mężczyzna
dostał dwa pociski w czaszkę, Anna jeden, prosto między oczy.
Czym
sobie zawinili? Czy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie?
Czy byli to zabójcy, którzy zostali wynajęci przez kogoś? Czy
studenci mieli powiązania z gansterami, że dokonano na nich
egzekucji z broni palnej?
Obu
ofiarom zabrano buty. Dziewczynę rozebrano nieco, by zasugerować
gwałt, jednak śledczy wykluczyli stosunek seksualny. Mężczyzna
zginął najpierw, kobieta zdążyła krzyknąć i również została
unicestwiona. Krzyk słyszał pewien świadek, ale wtedy nie powiązał
tego z zabójstwem - to dopiero ustaliła policja. Kobieta widziała
śmierć swojego chłopaka, następnie dostała w czoło.
Sprawdzono
rewelacje dotyczące zabójców, jak Skorpion, którzy zabijali
podobnie, tak samo prześwietlono kilku innych gangsterów z okolicy
- w końcu prokuratura umorzyła sprawę. Dopiero po czasie odkryto
kilka mocnych nieścisłości w tej sprawie. Przede wszystkim
śledczych niepokoiła stara broń. Był to rok 1997, więc 21 lat
temu - ale wciąż nie tak dawno, by nie zainteresować się faktem,
że zastrzelono ofiary z broni produkcji czechosłowackiej z okresu
II Wojny Światowej.
Dopiero
sześć lat później, gdy kryminalni zrozumieli, że przegapili
istotną kwestię, zaczęto interesować się dziejącym się w
tamtym czasie zlotem członków organizacji neonazistowskiej, która
ma spory związek z działającą też w Polsce Blood & Honour.
Włosi, Anglicy, Rosjanie, Francuzi, Polacy i Słowacy paradowali po
Kotlinie Kłodzkiej w strojach paramilitarnych, udając twardzieli.
Trzeba pamiętać, że o ile teraz skini są skurwiałą bandą sebów
z osiedla i raczej interesują się kradzieżą komórek oraz
wyrywaniem ławeczek na wydarzeniach sportowych niż czystością
rasy, tak wcześniej skini należeli do ogromnej mniejszości i byli
o wiele bardziej bezwzględni. Robert miał długie włosy, oboje
przypominali jakichś wielbicieli zielska i muzyki Lennona. O ile
dziś “patrioci” ćpają ile wlezie, kradną i stosują przemoc
dla naprawienia swojego niskiego poczucia wartości, tak skini
tamtych czasów atakowali głównie ćpunów i niedbale ubierających
się ludzi. Nawet glanów nie nosili bez powodu - nieprzepuszczające
wilgoci, łatwe w myciu buty służyły do ochrony przed zakażeniem
ze strony nosicieli groźnych chorób, jakimi byli narkomani. Być
może Robert zawinił właśnie swoim wyglądem i był to jedyny
pretekst do mordu. Skini brzydzą się gwałtem, więc nie zrobili
tego.
Zwrócono
uwagę na fakt, że mordu dokonano w dziesiątą rocznicę śmierci
Rudolfa Hessa. Zawężono krąg podejrzanych, jednak ostatecznie w
2003 przełożeni kazali zamknąć śledztwo. Sprawa została
zepchnięta do Archiwum X, gdzie znajduje się do dziś.
Godnym
odnotowania jest fakt, że zaraz po czasie dokonania zabójstwa
neonaziści pośpiesznie opuścili miejsce zlotu, co sugeruje ich
związek z tą sprawą. Niestety, gdy polska policja zwróciła
się do jej czeskiego odpowiednika o dostęp do rejestru broni palnej
- nie uzyskano pozytywnej informacji. Taka broń nie widniała w
żadnym rejestrze. Łusek znaleziono dwa rodzaje, co sugerowało
więcej niż jednego zabójcę. Być może był to rodzaj jakiegoś
rytuału przejścia. Tak dzieje się w strukturach niektórych
gangów, gdzie sprawdza się potencjalnego członka za pomocą
zmuszenia go do popełnienia gwałtu lub zabójstwa, co ma zacieśnić
zmowę milczenia między współpracownikami w grupie oraz zacieśnić
ją do wąskiego grona zdolnych do działania wbrew prawu.
Sprawa
jest bardzo tajemnicza i niejednoznaczna, jednak myślę, że
spokojnie można przyjąć hipotezę o sprawcach z grupy neonazistów
z Dusznik, gdzie odbywały się obozy surwiwalowe. W innym przypadku
mielibyśmy do czynienia z morderstwem na zlecenie, a wydaje się, że
nikomu nie zależało na tym, by studenci się nie znaleźli. Mord w
afekcie można wykluczyć, tak samo kontekst seksualny.
Janusz
Bartkiewicz, policjant, który zajmuje się tą sprawą, przyznaje,
że mógł tam zginąć każdy, że to był bezsensowny czyn. Po
latach dopasował profile podejrzanych przez niego ludzi do profili,
które przygotował Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Shena.
Zresztą,
już od początku wiedział, że policjanci niezbyt dobrze
zabezpieczyli teren wokół zwłok. W raporcie przy analizie
wspomniano, że obok leżał ubrudzony fekaliami papier, który
najpewniej był na tyle świeży, że mógł być ważny dla sprawy.
Czasem sprawca zbrodni załatwia się w miejscu dokonania czynu,
przez stres lub podniecenie. Ten ślad nie został w ogóle
zabezpieczony.
Około
kilometra od miejsca zdarzenia znaleziono plecaki Anny i Roberta.
Skradziono z nich aparat fotograficzny dziewczyny i jej dziennik, w
którym zapisywała różne rzeczy. Czyżby w obu tych rzeczach mogły
być ślady, które mogły pogrążyć sprawców? Tego nie wie nikt.
Aparat nie był specjalnie drogi, był to Zenit, czyli narzędzie
mocno średniej klasy i nie aż tak drogi ani wtedy, ani tym bardziej
dziś. Skradziono również zegarek i dokumenty ofiar. Zabezpieczono
odciski palców trzech osób, jednak nie było ich w polskiej bazie.
W końcu po długiej pracy zawężono krąg podejrzanych do
dziesięciu osób. Dokładnie w tym czasie naczelnik kazał zamknąć
sprawę, zostawiając Bartkiewicza z opuszczonymi rękoma.
Bartkiewicz przypuszczał, że mord miał charakter seksualny i
został dokonany przez osoby nieco starsze od ofiar. Charakter
seksualny miał związek z motywami rytualnymi, wynikał ściśle
jeden z drugiego. Sprawcy pochodzili, jak obstawia Bartkiewicz, z
miasta na Dolnym Śląsku i nigdy ani wcześniej, ani później nie
byli karani. Krótko po zbrodni wyjechali stamtąd i przeprowadzili
się do innego miejsca.
Uważam,
że Bartkiewicz ma stuprocentową rację w swoich domysłach, jednak
sądzę też, że nigdy nie dojdzie do ujęcia sprawców. Opieszałość
policji, źle zabezpieczone dowody i niewystawienie do sprawy
odpowiedniej ilości ludzi a potem bezczelny nakaz przeniesienia
sprawy do archiwum skutecznie zamknęło dostęp do prawdy. Jeden
oficer niewiele wskóra, nawet, jeśli ma najlepsze chęci.
W. Birch
W. Birch
Komentarze
Prześlij komentarz