JOERG OPOWIADA:
Dzień dobry, a może dobry wieczór, w
zależności kto o jakiej porze to czyta.
Po długim czasie posuchy nadaliśmy
sobie z Birch mocne tempo pracy nad tekstami. Miejmy nadzieję, że
tak już pozostanie. Ona ciągle szuka nowych ciekawych, tajemniczych
wydarzeń z terenu Polski, ja natomiast przysiadłem do legend
miejskich. No i w końcu do creepypast.
Creepypasty to wspaniały temat do
analizy. Wymyślone historie, mające wzbudzić strach, albo chociaż
minimalną gęsią skórkę. Niestety, bardzo, bardzo dużo jest tych
chujowych. Chociaż… w sumie to dobrze, lepiej wchodzi mi się w
ton wyśmiewania niż ciągłe chwalenie tekstu.
Postanowiłem dać sobie przerwę z
Pokemonami i ogólnie grami.
Czas zająć się czymś innym. Czemu
akurat Jeff na pierwszy ogień? Prosta sprawa. Ta pasta po pierwsze
jest bardzo znana, ma ogromny fandom, a ja uwielbiam wywoływać
ogromny ból dupska. A poza tym, co ważniejsze, pasta ta stała się
podstawą do wielu, wielu innych, więc w praktyce nie mam prawa
poruszyć żadnej innej killeropodobnej pasty, zanim nie rozprawię
się z istnym Mistrzem Splinterem strasznych makaronów.
A więc JEDZIEMY!
Opowieść zaczyna się od wycinka z
lokalnej, bliżej nieokreślonej gazety. W niej mamy opis jakiegoś
złego kutafońca na małego chłopca. Warto zaznaczyć – napad
miał miejsce w sypialni chłopca (wnioski wyciągnijcie sami).
Chłopak miał niesamowite szczęście,
gdyż od jakiegoś czasu w okolicy mają miejsca
tajemnicze morderstwa, a zabójcy ni chuja nie udało się ująć.
tajemnicze morderstwa, a zabójcy ni chuja nie udało się ująć.
Chłopiec obudził się w środku nocy.
Ze zdziwieniem odkrył, że okno jest otwarte. Po zamknięciu go
zobaczył GO. Strasznego mordercę z dziwacznymi oczami, ustami,
włosami. No ogólnie takiego dziwaka. Tyle, że nie nieszkodliwego.
Jebany psychol.
Nocny gość rzucił frazą „Idź już
spać” (o kurwa, o kurwa, o kurwa, koszmary z PUZYNO wracają), na
co mały bohater zaczął drzeć ryja. I pewnie by go ten psychol
zadźgał, gdyby nie pojawił się w pokoju ojciec chłopca. Ze
strzelbą. Tak. Gość do małego chłopca do pokoju władował się
ze strzelbą. Nie pytajcie.
Napastnik rzucił w łocieca nożem,
raniąc go w ramię. I pewnie by morderca po niepowodzeniu zabicia
dziecka zabił jego ojca, gdyby nie fakt, że policję zaalarmowali
sąsiedzi. Już po chwili Ci byli na miejscu, a złoczyńca obrócił
się i uciekł przez okno. Policja do dziś go nie odnalazła, prosi
o kontakt każdego, kto go widział, bla bla bla.
Dobra, STOP. Zazwyczaj nie analizuję
tekstów w trakcie pisania, tylko pod koniec. Ale to jest po pierwsze
za długie, po drugie zbyt idiotyczne, więc będę to robił w
trakcie. Po pierwsze, czemu ojciec pakuje się do syna ze strzelbą?!
Ja rozumiem, Stany, każdy ma broń. Ale ten dzieciak mógł
krzyczeć, bo miał zły sen, zaciął się przy goleniu jaj. To taki
substytut kołysanki?
Dwa – zły pan morderca rzucił nożem
w ojca. Rzucił. Nigdzie nie ma zdania, że go wziął z powrotem,
oraz że miał rękawiczki. Policjo, kurwa, odciski palców?!
A co do policji, to w zbieraniu dowodów
chujowi. Ale jeżeli chodzi o czas interwencji, brawo. Całe dwie
sekundy. Komenda była obok czy teleporty mają?
No i Ci uczynni sąsiedzi. Zakładając,
że na tym osiedlu mieszka kilku rodziców z dziećmi w wieku do 8-10
lat to dzięki ich uczynności policja ma interwencji tam od groma.
Dobra, jedziemy dalej.
Mamy przeskok czasowy. Zdradzając
tajemnicę – w tył. Tak, cofamy się w czasie.
Rodzinka niejakiego Jeffa, czyli on
sam, jego mame, jego tate i jego brat Liu dzięki premii łocieca
przeprowadzają się do miejsca, które pasta nazywa „ekstragawanckim
osiedlem”.
Jeszcze nie zdążyli wnieść
wszystkich pudeł, a tu już odwiedza ich wesoła sąsiadka, Barbara.
Po grzecznościowych formułkach sąsiadka zaprasza całą rodzinę
na urodziny swojego syna, Billy’ego.
No cudownie.
Nie dla Jeffa. Bo on nie chce iść. Po
co. On jest dorosły, ma całe… chwilka… 13 lat. Nie będzie
przecież chadzał do dzieciaków na urodziny. No ale mama
powiedziała, że idą i koniec. Bo trzeba się pokazać.
Przekazałbym wam jeszcze zdanie pana taty, ale w sumie on ma tylko
przynosić pieniądze i zapładniać mamę. Taka cała jego rola w
paście.
No nic, nasz bohater idzie obrażony do
swojego pokoju. I nagle… dopada go DZIWNE UCZUCIE! W ogóle, zdanie
opisujące odczucie Jeffa jest epickie.
„Wszedł
po schodach do swojego pokoju, usiadł na łóżku i przez pewien
czas siedział tak bezczynnie. Aż w pewnym momencie ogarnęło go
dziwne uczucie. Nie był to ból, lecz po prostu... dziwne uczucie,
lecz on je zignorował. Pomyślał, że to tylko dziwne uczucie.
Usłyszał jak matka woła go, by wziął swoje rzeczy, więc poszedł
po nie na dół.
„
Następnego
dnia podczas śniadania nasz młody zuch ponownie czuje to samo
DZIWNE UCZUCIE, tylko tym razem silniejsze. No cóż…
Wraz
z szanownym braciszkiem ruszają w drogę pełną niebezpiecznych
przygód – do szkoły.
Gdy
dotarli na przystanek nagle nad ich głowami przeleciały dzieci na
deskorolkach.
Trójka
dzieciaków, która, jak się okazuje to taki szkolny gang osiedlowy
w wieku 10-12.
I
wymagają od braci opłacenia haraczu. Dlaczego? Po co? Jakim cudem
ekskluzywne osiedle skrywa w sobie patologię tego stopnia? Kim
jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
W
każdym razie, starszy brat Liu postawia się postawić. Ale tylko
przez chwilę, gdyż dzieciaki wyciągają oręż – noże
(wspominałem już o ekskluzywnym osiedlu?).
Czego
nie mógł zrobić Liu, zrobił Jeff. A wszystko dzięki POTĘŻNEMU
DZIWNEMU UCZUCIU!
Nasz bohater wszedł tryb Jeff Lee
Karate Mistrz i dość dotkliwie pobił napastników. Drobny,
niespecjalnie silny dzieciak rozłożył bez problemu trójkę
napastników, z których jeden wedle opisu był jebanym czołgiem. No
ale ok.
Dalej, bracia Woods (no tak, tak
właśnie nazywa się ta zacna rodzinka) udali się do szkoły, a po
powrocie Jeff jest niezwykle zadowolony z dnia. Odkrywa, że DZIWNE
UCZUCIE to nic innego, jak chęć sprawiania innym bólu. Napawało
go to szczęściem.
Żeby sielanka nie trwała zbyt długo,
następnego ranka do domu państwa Woods zapukała policja.
Jak łatwo się domyślić, chodziło o
pobicie. Tyle, że po raz kolejny w tej paście mamy brak logiki i
ciągłości. Bo nagle okazuje się, że trójka oprawców ma
obrażenia wewnętrzne i była dźgana nożem. Dźgana. Nożem.
Kurwa, pięć razy przeczytałem ten opis „walki”, ani razu nie
było nic o dźganiu kurwa. Nóż wypadł jednemu ancymonowi z łapy
i dalej napieprzali się jak rasowy Gołota z Saletą. Dalej mamy
jeszcze ciekawiej. Po pierwszych słowach Jeffa rodzice i policja od
razu zakładają, że jest on niewinny i pobicia dokonał Liu. Na
potwierdzenie tego:
- Liu wychodzi z kuchni z nożem, a
policjant wesoło celuje w niego z broni
- Przyznaje się od sam do tego (w
sumie Jeff też, ale jego to mają w tym momencie gdzieś)
- Pokazuje ślady na rękach,
zadrapania, siniaki (jak, skąd, skoro nie brał udziału w bójce
tylko stał jak cipa z boku)
Co na to w ogóle pan policjant? Ano
rzuca epickim tekstem „To wygląda na rok w więzieniu” i
zabierają Liu na dołek. 14- latek. Rok w więzieniu. KURWA CO?!
Jeff smutny, rodzice smutni, ale jakoś
nie walczyli o starszego syna, bo i po chuj.
Przecież w końcu mamy zaproszenie na
imprezkę! Tak jest. Dwa dni po tym, jak ich wczesnonastoletni syn
idzie do pierdla co odpieprzają rodzice Jeffa? Cieszą się na
przyjęcie urodzinowe półmózga Billy’ego! Brawo. Matka roku.
Ojciec i tak nie ma nic do gadania.
W sumie jedynym, który się przejmuje
losem Liu jest tytułowy bohater. No świetna rodzinka. Ale ma
przymus pójść na te urodziny, bo trzeba się pokazać i chuj.
To w tym momencie rodzi się legendarne
ubranie, złożone z białej bluzy i czornych dresów.
Cały dialog matki z Jeffem na temat
ubioru i sam początek imprezy to takie nudy, że prawdopodobnie
poświęciłem już zbyt dużo czasu na to, mówiąc, jakie to nudne.
Ciekawiej dzieje się w momencie, gdy
pojawia się SZKOLNY GANG OSIEDLOWY. Wpadają przez płot na swoich
deskorolkach, bo chcą wyrównać rachunki z Jeffem. Skąd wiedzą,
że on tam będzie? Nie wiadomo. W każdym razie nie bawią się już
ze scyzorykami. O nie. Teraz straszą gości bronią palną (serio,
chyba nie wspominałem jeszcze o tym super luksusowym osiedlu, nie?).
Dorośli, których w sumie jest tam
dość sporo, masa dzieci – no wszyscy dostają paraliżu czy są
zatrzymani w czasie, bo nikt kurwa nie interweniuje.
A nie… jednak dalej bawią się
scyzorami. Bo lider gangusów zamiast wypalić naszemu dzielnemu
zuchowi w łeb z pistoletu, to dźga go w ramię.
Oszczędzę sobie scenę walki.
Powiedzmy tylko, że nawet w „Karate po polsku” były lepsze.
W skrócie – naparzają się na
podwórku, potem w domu, potem w kiblu. W międzyczasie Jeff zabija
jednego z napastników. Realizm przynajmniej został zachowany w
celności małpoludów w strzelaniu – no snajperami by nie zostali,
tak to nazwijmy. W każdym razie jest tu jedna ciekawostka, warta
wspomnienia:
„Chwycił
stojak na ręcznik i wyrwał go ze ściany”
Wyrwał
stojak. Ze ściany. Stojak. Ze ściany.
W
końcu w ferworze walki nasz bohater ma na pysku wybielacz i wódkę.
No zdarza się. Wykorzystuje to jeden z napastników, rzucając na
niego zapalniczkę. W tym momencie nastąpiło odpauzowanie
dorosłych, bo w końcu zaczęli go gasić. Rychło wczas.
Następnie
mamy scenę w szpitalu, gdzie ląduje Jeff. Całe ryło
zabandażowane, zmartwieni rodzice nad nim. Nagle okazuje się, że
jednak można w ogóle puścić Liu z pierdla. Bo agresorzy
faktycznie byli agresorami. Brawo wymiar policji!
No
i za parę dni cała rodzinka jest przy ściąganiu bandażów.
Woodsowie są przerażeni wyglądem twarzy syna, ale próbują dodać…
chuja kurwa, tylko brat próbuje dodać otuchy, mówiąc, że nie
wygląda źle. Ci rodzice chuja są warci.
No
ale Jeff jest zachwycony nowym ryłem – biała skóra, czarne,
spalone włosy. No miss Universe.
Jego
dziwne zachowanie tłumaczone jest przez lekarza działaniem leków.
No
i wrócili do domu.
Nocą
tego samego dnia matka Jeffa zastaje go w kiblu, jak robi sobie
Glasgow Smile (rozcinanie policzków, żeby wyglądały na wieczny
uśmiech od ucha do ucha – znana forma tortury). Jego tłumaczenie
„Mamusiu, nie mogłem się ciągle uśmiechać. To po chwili
bolało. Ale teraz mogę się uśmiechać wiecznie.” nie zachwyciły
mamuśki, a jeszcze mniej odkrycie faktu, że jej syn idiota wyciął
sobie powieki.
Jeff
staje się emo, który chce ciągłych zachwytów nad swoim wyglądem.
I jest w tym bardzo poważny. Gdy matka prosi męża, żeby poszedł
z BRONIĄ NA ICH SYNA… no zostali zadźgani.
Następnie
podszedł do swojego brata i poderżnął mu gardło z tekstem „Idź
już spać”.
Ufff.
O kurwa. To było długie. Przejdźmy do podsumowania. Część
zrobiłem w samej paście, ale teraz będzie bardziej ogólne.
Jeff
the Killer to słaba pasta. Mnóstwo dziur logicznych i
niewytłumaczalnych rzeczy.
Po
pierwsze, jaki był powód załamania Jeffa? To, że ktoś mu chciał
wziąć hajs? Kurwa no, nie, to tak nie działa. A pasta wmawia nam,
że to był właśnie przełomowy moment. Autor czy autorka mogła
bardziej postarać się z motywem załamania.
Dalej
– czy dorośli w tym uniwersum to idioci? Policjanci, rodzice,
lekarze wszyscy są bezużyteczni. Aresztują 14- latka, lekarze nie
mają zamiaru pochylić się nad bardzo dziwnym zachowaniem pacjenta.
Dorośli na urodzinach nie mają zamiaru kupą ruszyć na trójkę
szczyli. Co jest z nimi nie tak?
Kolejna
sprawa – rodzice rodzeństwa. Ojciec jest tu chyba tylko po to,
żeby był. Zarabia pieniądze, spłodził dzieci, umarł. Cała jego
rola w paście.
A
matka, to kurwa główny zły charakter. Nie Jeff. Nie trójka
zabijaków. Matka. Kurwa mać. Upiera się na to osiedle, w dupie ma
swoje dzieci, nie walczy o to, gdy wyraźnie pogwałcone jest prawo
jej starszego syna. Do tego dwa dni po jego aresztowaniu jakby nigdy
nic wesoło popierdala na imprezę, odstrzelona jak koń na dożynki.
Co to za rodzic? Jeżeli ktokolwiek zasłużył na dźganie nożem w
tej paście, to właśnie ona.
A
szkoda. Bo sama pasta ma spory potencjał. Motyw nastolatka –
zabójcy jest bardzo dobrym pomysłem. Tyle, że mamy tu całkowicie
pogrzebaną historię przez braki logiki.
I
niestety – Jeff stał się symbolem. Podstawą chujowych past,
podstawą uniwersum milionów killerów. Faneczki całkowicie zabiły
jakikolwiek poziom tej postaci, topiąc go w bagnie pod nazwą
„Słodki emo zabójca”.
To
tyle na dziś. Następne analizy już niedługo.
Joerg
Komentarze
Prześlij komentarz