I nastąpił powrót. To ten dzień w roku, gdy Joerg wreszcie po nabyciu wpierdolu od Bircha za lenienie się napisał tekst. I ten dzień w roku, gdy wracamy do analiz past czy też legend miejskich.
Dzisiaj zajmę się tematem Pokemonów. Ach, niesławne Pokemony. Stworki, które napędzały największe strachy klerowi nie tylko katolickiemu, psychologom, feministkom i powszechnie kochanej organizacji zgaś PETA.
Pomijając już jednak płacze grup idiotów, którzy w głowie Alakazama widzieli samego szejtana, te kieszonkowe stworki towarzyszyły mi od wczesnych lat dzieciństwa. Najpierw jako anime oglądane po szkole na Polsacie, później gry, w końcu niedawno sięgnąłem po mangę (swoją drogą polecam, bije anime z wiecznie młodym Ashem na łeb fabułą).
No ale zostańmy przy grach. Mimo, że są one stosunkowo proste, monotonne, ze szczątkową fabułą, zawsze jakoś chętnie wracam od kilku lat do tych kilku regionów, żeby zdobyć mistrzostwo ligi. Serio, pomimo przechodzenia tego dziesiątki razy wciąż gry dają wiele satysfakcji, a już muzyka z walki z Lancem i Cynthią pozostają dla mnie najlepszym sountrackiem walki z bossem, jaki słyszałem.
Praktycznie każda także, pomimo tego, że jest teoretycznie kierowana do dzieci zawiera jakiś easteregg, który jest dość mroczny. I ja właśnie dziś o tym. A konkretnie o mrocznej tajemnicy pierwszej generacji. W sumie to jednej z nich, bo pierwsza generacja dorobiła się kilku teorii.
A więc Lavender Town. Nagły plaskacz w twarz po wesołym popierdalaniu po Kanto i rozkosznym rozbijaniu kolejnych przeciwników. Idziesz sobie wesoło, zdobywasz kolejnych podopiecznych i kolejne odznaki. Bijesz trenerów i złych kutafońców z zespołu R. W rytm przygrywa Ci radosna muzyczka. I nagle wchodzisz tam. Malutkie miasteczko. Dwa domki, centrum Pokemon… i jakiś pierdolny budynek. I muzyka. Zmienia się diametralnie. Z wesołego pinkania nagle dostajemy przeciągły, smutny, jeżący włosy… no wszędzie gdzie się je ma kawałek.
Miasto, gdzie nie ma lidera, jest mało ludzi. Miasto umarłe. Bo i takim jest. Duży budynek to nic innego jak tak zwana Wieża Duchów, czyli cmentarz dla zmarłych pupili trenerów. Szokujące, jak na grę dla dzieci, co nie? Dosłownie z każdego kąta tego niewielkiego miasta wieje grozą, smutkiem i kij wie czym jeszcze złym.
Właśnie z jeżącą włosy muzyczką wiąże się dzisiaj analizowana przeze mnie legenda.
A więc rozchodzi się tu o to, że po premierze pierwszej serii gier u dzieciaków w wieku 7-12 lat nastąpiły dziwne objawy - krwawienie z nosa, rozdrażnienie, bezsenność, no i oczywiście uzależnienie od gry. Na próbę ograniczenia z nią kontaktu dzieciaki reagowały histerycznym płaczem, wymiotami, etc.
Co przerażające, 70% wypadków miało zakończyć się samobójstwami.
Badania zapisów dzieci wykazały, że pomimo osiągnięcia maksimum w wewnętrznym zegarze gra nie ruszyła się nawet o krok z wyżej wspomnianego miasteczka (czyli na dobrą sprawę gdzieś w… 20% gry?).
Szczegółowa analiza gry wykazała, że odpowiedzialne są za to niewykrywalnego ucha tony w muzyczce z cmentarnego miasta. Pierwotna wersja gier została szybko i po cichu wycofana ze sklepów, a następna partia miała już przerobiony dźwięk.
Najczęściej wspomina się o wycięciu trzech tonów. Trudno potwierdzić to z powodu niemożliwego dostępu do pierwotnej wersji.
W ponoć jedynych istniejących egzemplarzach (no tak, musiały przecież jakieś wyciec) przestały ponoć działać takie funkcje jak wewnętrzny zegar i zapis.
Sprawa nabrała rozgłosu w 1997 roku, a postępy na jej temat udostępniane zostawały na stronie http://cornus.lensig.net/index538a.html. OCZYWIŚCIE strona już nie działa.
A teraz przejdźmy do podsumowania. Ogromnym plusem tej legendy jest fakt, że jest serio dobrze napisana. Brak błędów, w miarę logiczne na pierwszy rzut oka tłumaczenie, podanie linku.
Ale, ale. Wystarczy tylko chwilę pomyśleć, żeby całkowicie obalić tę bujdę na resorach.
Sprawa pierwsza - w dniu premiery Pokemonów pierwszej generacji cieszyły się one faktycznie ogromną popularnością dzieciaków. Sprzedaż szła w miliony. Tekst zakłada, że 70% dzieci popełniło samobójstwo. 70%. Dzieci. W starzejącym się społeczeństwie Japonii. 70% jebanych procent dzieci. Przecież wybuchłaby ta duża afera, tak pierdolna, że przez rok media na całym świecie nie wspominałyby o niczym innym, a rząd Japonii musiałby popełnić zbiorowe seppuku. Taka tragedia doprowadziłaby na pewno do postawienia Game Freak przed sądem, a nie do dania im możliwości zastąpienia gier inną wersją, dalej dania im świętego spokoju i zarabiania na kolejnych generacjach.
Dalej drugi argument, chociaż ktoś może powiedzieć, że przecież da się go obalić tym, że przecież mogłem mieć zmienioną wersję. Pierwszą grę Pokemon (Blue, drogie wtedy jak cholera…), zakupiłem w wieku 8 czy 9 lat. Naparzałem ciągle na sfatygowanym Gameboy’u. I co? No popatrzcie, żyję. Lavender Town pokonane (duma motzno).
Sprawa trzecia. Mamy ogromną aferę. O zasięgu trzeba to przyznać globalnym. Kto o tym informuje? Jakaś główna telewizja japońska? BBC? Może prasa? NIE! Jakaś biedastrona, której nikt nie odwiedza. Serio? Dlaczego niby jakaś z dupy strona miała być głównym źródłem informacji o tragedii dla całego narodu?
Ja rozumiem, że Game Freak czasem rzuci jakimś mrocznym oczkiem w stronę starszego gracza i że są chujami w stosunku do fanów (niesłynna afera z Pokemon Uranium). No ale na bogów, albo wręcz w klimacie Poków, na Arceusa, nie róbmy z nich morderców dzieci.
Podsumowując - sama legenda jest napisana całkiem w porządku. Jednak historia… no niestety, jest idiotyczna. Niemniej są dekle, którzy w to wierzą. No nic. Są też tacy, którzy hodowali koty w butelce.
Kanto ma jeszcze kilka legend, które postaram się poruszyć. Na koniec wrzucam wam muzyczkę z Lavender Town. Nie, nie oryginał. Całkiem przyjemny cover, którego lubię czasem posłuchać.
Joerg
https://www.youtube.com/watch?v=a-lMF3UoMOo
Komentarze
Prześlij komentarz