Ostatnie dwa dni moich rozmów z Birch przebiegały mniej więcej takim
schematem:
„- Losowy temat
- Ej, a kiedy napiszesz tekst jakiś?
- No niedługo, przecież dopiero co wrzuciłaś swój.
- No ale kiedy?”
- No ale kiedy?”

Miał być LEGENDARNY OCH ACH Jeff… ale kurwa, żeby dopi… znaczy przeanalizować to dzieło, to trzeba solidnie przysiąść na cały dzień. Długie to, trzeba porządnie się przyjrzeć. A więc zostają moje Pokemony. Ostatnio poruszyłem temat Syndromu Lavender Town, wspomniałem jednak, że to nie tylko nie jedyna legenda związana z pierwszą generacją gier, ale także samego miasteczka. No to jedziemy. Dzisiaj poruszę temat tajemniczych grafik, które miły pojawić się w tym pozbawionym radości miejscu. UWAGA! Tekst może zawierać spojlery z etapu gier Pokemon pierwszej generacji w Lavender Town. Tak ostrzegam, jakby co. Bo spojlery to zło.
Jak wspomniałem w poprzednim tekście, Games Frick to banda pojebów i satanistów mających za cel wymordowanie całej populacji Japonii. Dokonać tego chcieli za pomocą tajemniczego tonu w muzyce z LT. Muzyka ta miała doprowadzić do samobójstwa wiele dzieci, co stanowiło 70% tak zwanego Lavender Town Syndrome. Ale ale, co zresztą? Wszak mamy jeszcze całe 30% do zabicia. Spokojnie, Games Frick zadbało i o nich. 30% to ludzie głusi i słabo słyszący. Efekty graficzne. Zacznijmy od pierwszego. Plik zwany „whitehand.gif” , czyli Duch Białej Ręki. Pierwsze wspomnienie o tym zjawisku następuje jeszcze przed sławetną Wieżą Duchów, gdy nasza postać zagaduje pewną panienkę. Pyta nas ona, czy wierzymy w duchy, a w razie odpowiedzi przeczącej pyta nas ona, cóż to za biała dłoń na naszym ramieniu. Następnie można było ją spotkać, już „fizycznie” na trzecim piętrze wieży. Biała Ręka była w zasadzie Pokemonem. Posiadała ona dwa ataki oraz cztery animacje. Pierwsza podczas pojawienia się na polu bitwy, druga podczas wydania odgłosu oraz dwie ostatnie podczas ataków. Właśnie. Ataki. „Pięść” podczas której stworek składa się właśnie w pięść i naciera na przeciwnika, oraz „Brutalność”,w której brakowało klatek. Ponoć oglądanie wszystkich mogło być niebezpieczne. Najwięcej kontrowersji budził jednak sam wygląd dłoni. W skrócie, ręka trupa czy zombiaka- rozerwana skóra, zwisające ścięgna, gdzieniegdzie kości.
Druga z tajemniczych animacji to tak zwana ducha. Miała się ona pojawić na terenie całej wieży, ze szczególnym natężeniem na piętrze drugim oraz czwartym. Duchy miały być po prostu tłem, dekoracją. Składało się na nie 59 klatek, w większości był to ten sam obraz o różnej jakości, żeby uzyskać efekt zanikania i pojawiania się (pierwszy Gameboy, trzeba było jakoś sobie radzić). Jednak pozostała część klatek budziła niepokój – przerażone twarze, szkielet w czarnym płaszczu (obwołany Ponurym Żniwiarzem) oraz zmasakrowane zwłoki. Ponoć właśnie ta animacja wzbudziła najwięcej kontrowersji i dyskusji na temat wpływu gier na ludzki umysł. Zapytany o to główny programista gier, Hisashi Sogabe odpowiedział, że nie ma pojęcia, skąd się wzięły te animacje. W końcu ostatnia, jak dla mnie najbardziej makabryczna. Tak zwany „Skrypt Pogrzebanego Żywcem” czyli „buriedman script”. Jak wiadomo, zanim wejdziemy na sam szczyt wieży i rozprawimy się z Team Rocket oraz uratujemy dupsko pana Fuji (który okazuje się w sumie sprzedajnym fiutem, ale o tym w historiach z drugiej generacji) czeka nas walka kończąca niejako sekwencję Cmentarza, czyli walka z duchem matki Cubone’a. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że miała się tam odbyć zupełnie inna walka. Zamiast poczciwej Pani Marowak bossem lokacji miał być Pogrzebany Żywcem. Dojście do schodów odpalało skrypt z monologiem: „Pogrzebany Żywcem: Dotarłeś... tutaj. PŻ: Jestem uwięziony... PŻ: Jestem samotny... PŻ: Tak bardzo samotny... PŻ: Zostaniesz tu ze mną?” Po czym zaczyna się walka. Sam przeciwnik to nie pojedynczy pokemon, a trener. Jego wygląd jest… ech, okropny. Rozkładające się zwłoki wygrzebujące się z ziemi. Ciekawostką jest fakt, że dwoma z czterech Pokemonów PŻ były Białe Dłonie. I cóż… generalnie niezależnie od wyniku starcia można było tylko siąść i płakać. Programiści nie wpadli na pomysł, że można wygrać i nie zaplanowali dalszej części. Po zwycięstwie prawdopodobnie gra by się zawiesiła. Natomiast porażka została wprowadzona przez OCZYWIŚCIE nieznanego programistę. PŻ miał mówić „Nareszcie… świeże mięso”, po czym następowała animacja wciągania postaci pod ziemię i Game Over. Tyle, że nie klasyczny, lecz okraszony ładnym obrazkiem postaci wciąganej pod ziemię. Co ciekawe Gameboy miał ściągać ten obraz do pamięci konsoli i pokazywać go za każdym razem, gdy włączało się poczciwego staruszka. No. To tyle legendy. A teraz fakty. Sama legenda, czy może raczej trzy są całkiem dobrze napisane, w miarę logiczne. Twórca musiał znać dobrze mechanikę i fabułę gier, wielkie brawa też za zadanie sobie trudu i znalezienie faktycznego nazwiska pana Sogabe, zamiast wymyślać z dupy programistę Toyotę Nintendo. Chociaż potem zjebali to nieznanym programistom. No ale przejdźmy do analizy. Najpierw ogólna, którą da się wytłumaczyć wszystkie naraz, później do każdej osobno, jeżeli uderzył mnie jakiś szczegół. Historia to oczywista bujda. Żadna z tych strasznych animacji nigdy nie istniała. Prosty dowód – na podstawie pierwszej generacji fani stworzyli masę zhackowanych wersji gier. Żeby to zrobić, musieli naturalnie dostać się do kodu gier. I wiecie co? Ano gówno, ani śladu żadnej z tych animacji.
Powód drugi – wbrew opiniom ludzi głęboko wierzących… niektórych ludzi głęboko wierzących Games Frick to nie żadni mordercy, sataniści, sadyści, etc. To firma produkująca gry. To był pierwszy duży projekt. Więc ja pytam, na chuj mieliby zabijać swoich klientów? I po co? Serio, podawaliby swoje dane (jak pan Sogabe), chcąc mordować, gwałcić, palić i… no i nie wiem co jeszcze. Fukcjonowaliby do dziś? No nie. Nie byłoby szans. Dalej. Pokemony to gry skierowane do dzieci. Mogą mieć mroczniejsze akcenty, skierowane do starszych graczy jako oczko, ale dalej. A skoro w poprzednim punkcie ustaliliśmy, że GF to nie nowa fala czyścicieli rasy, to chyba jasne, że nie ma absolutnie szans, by dopuścili w swojej grze zombie, rozkładające się ciała, kostuchę, zmasakrowane zwłoki, zombie. Szczególnie, że działają pod egidą Nintendo. Nie licząc Majora’s Mask i Luigi’s Manson Nintendo zawsze unika takich kontrowersji, a przecież i tam nie było tak powalonych rzeczy. To są Pokemony, a nie kurwa Silent Hill. A teraz wyszczególnione rzeczy. Co do Białej Ręki. Po pierwsze doceniam wykorzystanie tego głupiego dialogu z gry. Faktycznie odbywa się rozmowa z jakąś babką, która pyta o naszą wiarę w duchy. Za to plus. Za to ogromny minus za sam opis animacji. Dłoń zaciskająca się w pięść i atakująca? W pierwszej genie? Na pierwszego Gameboya? No kurwa jak. Animacje ataków były tak minimalne, jak tylko się da. Same stworki były nieruchome. Poza tym, że ta poczciwa konsolka odtwarzała gify, to ja pierwsze słyszę. Co do Ducha z drugiej historii – w sumie nic indywidualnego do tego mi nie przychodzi do głowy. Za to Pogrzebany Żywcem… kurwa, no to jednak pomimo bycia niezłą historią pluje w twarz mi, jako graczowi. Już pomijam fakty przedstawione wcześniej, w ogólnym podsumowaniu.
Ale serio? Nie ma opcji zwycięstwa? Gra się zawiesi? To była pierwsza duża gra GF. Gracze by ich zjedli za to. Popełnialiby grupowe seppuku kartridżami z grą, gdyby nie dało się kontynuować gry gdzieś w jej połowie.
Druga bzdura, to wielce straszny obraz zapisujący się w pamięci konsoli. Przepraszam, w czym? To nie jest 3DS. To był prosty kawałek plastiku, wszelkie postępy zapisywane były tylko i wyłącznie na kartridżach z grami. Innej opcji nie było, bo sam Gameboy nie miał pamięci wewnętrznej. Jak widzicie, kolejna niezła legenda, którą da się łatwo obalić. Nie ostatnia z pierwszej generacji, chociaż ostatnia DOBRA z Lavender Town. Za jakiś czas kolejne.
Joerg
Komentarze
Prześlij komentarz